Dziś szło się tak wspaniale, że maszerowałem w uniesieniu. Nie włączyłem nawet audiobooka, choć miałem przygotowany „Dom cichej śmierci” Tadeusza Kosteckiego, a więc literaturę najwyższych lotów.
Niebezpiecznie dawały po oczach z każdego zagonu maki polne. Miejscami nawet czerwieńsze od tych spod Monte Cassino.
Po południu w Ogrodzie Botanicznym, gdzie Dorota na widok lilii wodnych dopuściła się wobec mnie prowokacji żądając, bym się zachował jak hrabia Tolibowski. Prowokacji nie uległem.
Miło też zauważyć, iż twórcy ogrodu zadbali o niepełnosprawnych, w tym wypadku o daltonistów.
Zapowiadają się u nas przepychanki z powodu spektaklu „Golgota Picnic” w Zamku. Mają być rzesze protestujących. Prezydent Poznania jak zwykle staje okrakiem: wolność artystów uszanować, a biskupów nie wkurzyć. Apeluje, a właściwie pieprzy o dupie Maryni: „Wzywam wszystkich, by podjęli wszelkie możliwe działania, by Poznań pozostał miastem bezpiecznym, przyjaznym sztuce i artystom, w którym poszanowanie godności człowieka jest istotną wartością. To przecież wartości typowo poznańskie”. Zadumałem się nad tymi „wartościami poznańskimi”. Mieszkam tu od 1980 i jedyne szczególne „wartości”, jakie stwierdzam u miejscowych to chodzenie „na słodkie” po niedzielnej sumie. Bo ociężałość umysłowa jest taka jak w każdym innym zakątku Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
W związku z tym w Poznaniu odbył się nowy typ nabożeństwa – „nabożeństwo protestacyjne”. Lokalna prasa: „W piątek w południe członkowie i sympatycy Poznańskiego Związku Patriotycznego – Wierni Polsce odprawili nabożeństwo protestacyjne na placu Kolegiackim przed Urzędem Miasta.” Kiedy będzie „nabożeństwo dyskusyjne”?
Może to bez znaczenia, ale dziś urodziny Paula McCartneya (1942).
Dziś koniec odsłuchu „Negocjatora” Forsytha.
Poza wszystkim: działania samotnego negocjatora wplatanego w światowa intrygę okazują się możliwe, ponieważ mnóstwo ludzi jest mu winnych przysługę. To cenniejsze niż pieniądze.
I to bezproblemowe poruszanie się po całym zachodnim świecie. Na początku lat 90. czytaliśmy to jak bajkę. Zresztą bez tego cała intryga nie byłaby możliwa.
I haiku. Na dziś wybrałem nieco z klasyka gatunku, Japończyka Basho (1644 – 1694), samuraja i poety (tłum. R. Krynicki).
Znów kończy się rok:
a kapelusz i łapcie
znowu ze słomy –
W krainie cieni
pewnie jest tak jak tutaj
w późnojesienny wieczór –
Wreszcie tekst, o którym Krynicki podaje za znawcami, że jest to najwybitniejsze haiku, jakie wyszło spod ręki człowieka. Kto by pomyślał…:
Staw, bardzo stary,
Żaba, co właśnie skacze,
Pluśnięcie wody.