Kto by pomyślał: doniosłe rzeczy mogą się zdarzyć pod moim nosem, a ja ich wcale nie zauważę! Na poznańskim Górczynie, rzut kamieniem ode mnie, stoi nasz bardzo nowoczesny kościół (architektura: skrzyżowanie magazynu GS-u z Wilczym Szańcem). Działa tu bardzo prężnie Biuro Radia M., co się przekłada na wystąpienia jego członków na antenie (głównie pozdrawiają księdza proboszcza). Przed kościołem jest sobie Plac Zbawiciela: prostokąt okolony drzewami, z miejscem na parkowanie. Wczoraj wieczorem czytam na portalu Niezależna.pl: „W stolicy Wielkopolski zrodził się dziwny pomysł, aby >>tęcza<< stanęła w tym mieście. Nawet plac Zbawiciela znaleźli, aby było jak w stolicy (jakiś kompleks Warszawy?).” Okazuje się, że grupa artystyczna (?) Circus Ferus pragnie wznieść tam dziś o 15. tęczę. „- Członkowie i członkinie tej formacji, w imię budowania mostów ponad podziałami politycznymi, mentalnymi, płciowymi czy wręcz dżenderowymi, z pomocą ludu udekorują Tęczę na miarę Poznania.” – zapowiadają organizatorzy. Niestety, obowiązki nie pozwalają mi być przy tym doniosłym wydarzeniu.
Cytuję więc tylko wypowiedź internauty z Niezależna.pl: „Wszystko przez to że my daliśmy sobie wmówić że zboczeńcy są normą. Zboczeńcy są zwyrodnialcami i nigdy nie możemy ich zaakceptować! Roznoszą zgniliznę i degenerację! Musimy zboczeńców zwalczać jak robactwo! Zboczeńcy to śmieci ludzkie! Śmieci ludzkie!”
A skoro już, to i kawałek piosenki Andrzeja Rosiewicza, która robi furorę wśród słuchaczy Radia M.:
„Płonie tęcza i płaczą geje, Bufetowa jest wśród nas,
odbudują znów tęczę złodzieje, podpalimy ją nie raz.”
Ciekawi mnie tylko, co by na to powiedziała Marysia z Gorzowa? Prawicowe media najpierw obficie drukowały jej opinie, a teraz nagle nas ich pozbawiły. To nie jest fair.
To stary numer, ale – jak stwierdzam na własnym przykładzie – ma twarde oparcie w rzeczywistości. Otóż specjaliści od reklamy pisują na okładkach książek: „Nie zaczynaj czytać wieczorem, jeżeli musisz jutro rano wstać do pracy!” A ja zacząłem czytać wczoraj w nocy i nie mogłem się oderwać. Moje szczęście, że są wakacje. Książka nazywa się: „Bomba. Alfabet polskiego szołbiznesu”. Autorka: Karolina Korwin-Piotrowska:
Miałem z tą panią do czynienia kilka razy. Rozmawiała ze mną na antenie radia PIN i wypowiadałem się dla jakiegoś kanału TV o najbardziej erotycznych scenach polskiego filmu. Czy coś w podobie…
Jej książka urzekła mnie już od wstępu. Po kilku zdaniach lektury rzeczywiście było dokładnie tak, jak autorka pisze:
„Wpadłeś i tak.
Już trzymam Cię stalowym uchwytem za jaja.
Choć jeszcze o tym nie wiesz.”
Pani Karolina zasadniczo światek naszego szoł-bizu chlasta bezlitośnie, ale dla niektórych jego przedstawicieli żywi niekłamany podziw. Komplementuje ich na całego, choć w swoim stylu:
Monika Brodka:
„Nie jest też medialną dziwką, która w imię rabatu na torebkę albo buty, zarabiania na kolejne głupoty i robienia kariery sprzeda wszystko łącznie z wydzielinami.”
Joanna Brodzik:
„Mogłaby wykładać na uniwersytetach przedmiot >>jak być jedną z ukochanych polskich gwiazd bez rozkładania nóg w każdej gazecie<<.
O Kamilu Bednarku:
„Oto gwiazda nowej generacji, która na oczach milionów widzów z sukcesem wydupczyła system.”
Andrzej Chyra:
„Dlaczego szanuje się Chyrę? Bo nie jest medialną i zawodową dziwką. Nie jest po prostu totalnie głupi.”
Agnieszka Dygant:
„Niespecjalnie bredzi w wywiadach…”
Marian Dziędziel:
„… to nie jest żaden tani medialny wycieruch…”
Jakub Gierszał:
„… jest obywatelem świata i raczej nie zostanie biedną polską medialną prostytutką.”
Karolina Gorczyca:
„Ma przedwojenny typ urody, szlachetny i na pewno nie zagra nowoczesnej lampucery…”
Honorata Skarbek:
„Jest głupiutka i nie wstydzi się tego.”
Jula:
„Jula wygląda zwyczajnie, nie lata z cyckami ani innymi narządami na wierzchu.”
Reni Jusis:
„Nie jest kolejną tępą idiotką, która wymyśliła sobie, że teraz będzie sławna.”
Książka pani Karoliny zawiera takie bogactwo obserwacji i refleksji, że pewnie jeszcze do niej wrócę. Dla podostrzenia apetytu zacytuję teraz tylko apostrofę do piosenkarki Edyty Bartosiewicz: „Skończ z tym ściemnianiem, bo ci nogi z dupy powyrywam.”
Polski barok też może być przyjazny. Jak „Completorium” Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego (1664 – 1734), zwanego „polskim Haendlem”. To kapelmistrz Katedry Wawelskiej: Magister capellae musices Ecclesiae Cathedralis Cracoviensis. Nic dziwnego, że do chłopskiego nazwiska Gorczyca dodał na pewnym etapie szlachecką końcówkę –cki. Też sobie zmienię nazwisko na Kotecki.
„Completorium” wykonuje przystępnie Vratislavia Cantans Festival Orchestra and Choir pod Andrzejem Kosendiakiem:
Zagrać można wszystko na wszystkim. Dlaczego więc klasyczny flecista Jean-Pierre Rampal nie miałby wykonać ragtime’ów Scotta Joplina (zmarł na kiłę), które jakże niesłusznie kojarzą się z rozklekotanym pianinem w zatłoczonym barze:
Georg Filip Telemann (1681- 1767) ma tę właściwość z kolei, że jak go włączyć z rana, to mógłby sobie pograć godzinę, dwie, albo i do wieczora. Takie to dyskretne i eleganckie. A jak się miksuje z odgłosem przejeżdżających tramwajów czy karetkami na sygnale (drzwi na balkon uchylone), to podchodzi pod Warszawską Jesień.
Interesujące, że obok wielu instrumentów opanował także grę na szałamajach. U nas niedawno na disco polo mawiano „szałamaje”.
Ale tu z całym majestatem Arte dei Suonatori: