W miasteczku Końskie (Świętokrzyskie) na ścianie kamienicy przy Rynku tablica upamiętniająca rozstrzelanie grupy Żydów we wrześniu 1939 roku. Zbrodnia jest pamiętna o tyle jeszcze, że jej świadkiem była słynna hitlerowska dokumentalistka Leni Riefenstahl. Pojechała do Polski zobaczyć, jak to sobie poczyna dzielny Wehrmacht. W jej filmach („Tryumf woli”) niemieccy żołnierze to były blond-herosy. A tu zobaczyła zapyziałe polskie miasteczko, gromadkę chałaciarzy spędzonych pod ścianę i tych swoich bohaterskich żołnierzyków, jak strzelają do bezbronnych cywili. Podobno ten widok na zawsze wyleczył ją z sympatii do faszyzmu. Usiłowała, jak sama twierdzi, odwieść Hitlera od morderczych zamiarów. Jakoś jej nie posłuchał…
Końskie raz jeszcze. Pobożny parafianin w miejscowym kościele czyta prasę katolicką. Proszę zwrócić uwagę, że czyta ją na kolanach. Piszę to z czystej zawiści. Mnie nikt nigdy na kolanach nie czytał i już raczej czytać nie będzie.
Przed nagraniem dla telewizji Tomasz Raczek wspomina, że Zygmunt Kałużyński chadzał do telewizji w krawacie, na którym była plama od zupy. Raczek chciał mu kupić nowy krawat, ale Kałużyński się uparł. Plama pochodziła jeszcze z lat sześćdziesiątych i on nie dość, że będzie w takim krawacie chodził do telewizji, to jeszcze życzy sobie być w nim pochowanym.
Odsłuchałem podczas leśnych spacerów „Morderstwo w superekspresie” A. Christie. Kiedy Poirot dochodził do wniosku, że wszyscy pasażerowie przedziału są zamieszani w morderstwo, okoliczna natura wyglądała tak:
Ten ekspres raczej był Orient, a w Super Expressie mordują, ale inaczej niż u Agaty Ch.
Pozdrawiam
Dziękuję!
W następnym wpisie tłumaczę się z tego idiotyzmu.
Poza tym mordercy nie siedzieli w jednym przedziale (w Orient Expressie to byłoby nie do pomyślenia), ale w wagonie sypialnym.
To nie znaczy, że słuchałem powieści po łebkach. Tylko jak piszę wieczorem, to Alzheimer się nasila.