Pisać. Rozmowy o książkach, op. red. Ewa Tenderenda-Ożóg:
Cytaty 2.:
K-pop to koreańska muzyka popularna, czyli potężny już dziś przemysł kreatywny, produkujący dziesiątki zespołów i solistów oraz generujący wielomilionowe zyski nie tylko w samej Korei, ale właściwie już na całym świecie. K-pop to nie tylko muzyka, ale taniec, widowisko i pewien wizerunek gwiazdy. Osoby niezwykle zadbanej, modnej, ale przy tym skromnej i dostępnej. Gwiazdy K-popu są dla swoich młodych fanów trendsetterami, napędzają modę na określony ubiór, makijaż czy zachowanie. Dzięki nim pojawia się popyt na koreańskie kosmetyki, kuchnię czy naukę języka koreańskiego. Korea buduje swoją rozpoznawalność poprzez K-pop i to od razu w najciekawszej grupie odbiorców – wśród nastolatków, którzy są nie tylko ważnymi konsumentami sami w sobie, ale którzy wpływają również na konsumenckie zachowania swoich rodzin.
nie gadam, tylko robię, nie wynajduję kolejnych pretekstów i wyjaśnień, dlaczego „nie”. Wstaję i działam, a jeśli czuję opór, to zmieniam metodę. Ale cel, od początku jasno określony, osiągam zawsze. Jeśli wypływam z portu, to przecież chcę dotrzeć bezpiecznie do następnego. I jak dotąd docieram.
Pisarz może być latarnią morską. W świecie pełnym impulsów i informacji, opinii i agresywnej konsumpcji. Moje przesłanie to przesłanie spokojnego światła latarni morskiej, które omiata ciemność białym światłem. Bym ja sam, ale również ktoś, kto czyta moją książkę, odnalazł podstawowe kierunki. W geografii i nawigacji wszystko jest jasne. Północ geograficzna i północ magnetyczna. Mam kompas i płynę. A gdzie jest północ w naszym życiu?
Narodziły się rewie i wodewile, a takie skupiska show-businessu jak Broadway przyciągały utalentowanych twórców. Pierwsi klasycy – Jerome Kern, Irving Berlin, a nawet George Gershwin – nie tworzyli jednak musicali we współczesnym sensie, po prostu pisali piosenki do kolejnych broadwayowskich rewii. To właśnie z teatrów pochodziły ówczesne przeboje.
Broadway i Hollywood podkradały sobie pomysły i artystów, ale też udzielały sobie nawzajem licencji – na adaptacje. Powstawały filmy według musicali i musicale według filmów. Niektóre dzieła – przykładem „West Side Story” Bernsteina i Sondheima – stały się zarówno arcydziełem musicalu, jak i filmu muzycznego.
Moim zdaniem, by móc mówić o kulturze Czechów, Čapka trzeba koniecznie poznać. Jego teksty publicystyczne do dziś są czytywane i przypominane. A literatura? Kto mówi, że interesuje się Czechami, a nie zna jego „Inwazji jaszczurów” czy „Fabryki absolutu”, jest dla mnie osobą niewiarygodną. Lubię Čapka, jego styl i sposób argumentacji jest wciąż świeży i na pewno bardzo dużo mówi o atmosferze międzywojennej Czechosłowacji.
/Irena Kwiatkowska / Miała niebywałą siłę komiczną. Rozśmieszała do łez, ale za każdą rolą stało precyzyjne przygotowanie. Tu nic nie działo się przypadkiem. Każdy gest, każde słowo – wszystko było dopracowane. Słynęła nie tylko z warsztatu, ale i z dyscypliny. Nigdy się nie spóźniała i nie akceptowała tego typu zachowań u innych. Znała na pamięć nie tylko swój tekst, ale i kwestie partnerów scenicznych. Odstawała w ten sposób od innych. Nie wszyscy aktorzy byli tak pracowici jak ona. Można zaryzykować stwierdzenie, że śmiech Kwiatkowskiej był ciężko wypracowany.
–Celem spółki akcyjnej, działającej pod nazwą „Jurata” Uzdrowisko na Półwyspie Helu, zawiązanej w 1928 roku, było wzniesienie (od zera!) „miejscowości kurortowo-sanatoryjnej”, nieszablonowej i nowoczesnej, śmiało konkurującej z dziewiętnastowiecznym Sopotem. Niewątpliwie chodziło o propozycję dla ludzi bogatych. Letniskowe wille w Juracie kupowali przemysłowcy, prawnicy, arystokraci, w hotelu Lido bawili znani artyści. Przy ulicy Świętopełka swoje atelier urządził Wojciech Kossak, a w drewnianym bungalowie, sąsiadującym z molo, zatrzymywał się szef dyplomacji II RP Józef Beck. Nawet prezydent II RP Ignacy Mościcki był gościem Juraty, przyjechał latem 1937 roku i zatrzymał się w willi Muszelka, wybudowanej specjalnie dla niego.
Po Kubie cały czas jeżdżą „maluchy” i są nazywane „polaczkami”. To nie ma żadnej złej konotacji. To raczej miłe, „polski samochodzik”.
To była tajemnica poliszynela, że duża część honorariów za występy Ordonówny ratowała Orniany przed bankructwem. Poza kontraktami teatralnymi, koncertowymi oraz filmowymi wysoką gażę gwarantowały nagrania płytowe, jak również udział w sesjach reklamowych (choćby futra Apfelbauma czy obuwie Leszczyńskiego). W II RP jej zarobki należały do jednych z najwyższych w artystycznym światku. Tyszkiewicz nie był dobrym „dziedzicem”. Wolał towarzyszyć Haneczce w jej licznych podróżach zagranicznych. W wyjazdach do Wiednia, Budapesztu, Paryża pełnił funkcję impresario i konferansjera. A podczas kameralnych koncertów był nawet jej akompaniatorem. Co bardzo lubił!
Początkowo pracowałem jako tzw. stand’in (dubler techniczny), dubler oraz – po intensywnych, morderczych, ociekających potem i krwią, długich treningach – jako dubler kaskader, zastępując aktorów w ryzykownych scenach. Po kilku miesiącach zaproponowano mi niewielkie role w filmach.
Jako dubler tworzyłem tzw. second team i zawsze musiałem być w zasięgu wzroku reżysera oraz aktora, z którym pracowałem. Bez przerwy rzucałem się w oczy. Dodam, że największe legendy złotego wieku Hollywood, z którymi miałem zaszczyt pracować: Burt Lancaster, Gregory Peck, Paul Newman, Tom Hanks, Benicio del Toro, Jane Fonda, Timothy Dalton, Grace Jones, Wilt Chamberlain – że wymienię tylko te najsłynniejsze nazwiska – okazały się niezwykle skromnymi, życzliwymi ludźmi. No może poza Arnoldem Schwarzeneggerem, któremu brakowało odrobiny skromności, chociaż wobec mnie zawsze zachowywał się niezwykle
Jeśli ktoś bardzo chce zostać pisarzem, to trzeba to uszanować, ale nie zawsze tak bywa, że nim zostaje, nawet jeśli wydadzą mu książkę i jest ona szeroko reklamowana. Dziś wokół jest wiele osób, które pisarzy udają.
Bareja jest pod tym względem wyjątkowy. W jego filmach gros słynnych cytatów wypowiadają ci naprawdę o wiele mniej znani aktorzy.
–Akcję „Wisła” przygotowywano na długo przed zabiciem generała „Waltera”. Ukraińców pozbywano się z terenu Rzeczpospolitej już od 1944 roku, w 1946 roku nastąpiły masowe przesiedlenia do USSR. Niby, jak zapowiedziała władza, dobrowolne, a w rzeczywistości przymusowe. Kto zdążył się ukryć, ten został, choć bez świadomości, że na krótko. Śmierć Świerczewskiego pod Jabłonkami, w sumie przypadkowa, bo banderowcy nie wiedzieli o obecności w kolumnie transportowej polskiego wiceministra obrony narodowej, na pewno przyspieszyła wielką operację wysiedleńczą. Dokładnie w miesiąc po tym, jak upowskie kule przeszyły ciało „Waltera”, rozpoczęto wypędzanie rdzennej ludności. Był 28 kwietnia 1947 roku. Trzy miesiące później oficjalnie zakończono akcję „Wisła”, chociaż wywózki trwały jeszcze do końca lat czterdziestych.
Czy uważasz, że historia jest dobrą nauczycielką? –Gdyby tak było, Polska radziłaby sobie lepiej niż Szwajcaria.
Nie odczuwam przymusu pisania. Lekarze psychiatrzy mówią, że to oznaka zdrowia psychicznego.
–Kim jest reporter? –Dziennikarzem, który ma nieco więcej czasu na zbieranie i obrabianie materiału. Lub – to chyba jednak znacznie rzadziej – literatem, który ma umiejętność zbierania informacji. To taki ktoś, kto w piątej godzinie rozmowy nie boi się ośmieszenia i po raz piąty zadaje to samo pytanie, by wreszcie usłyszeć pogłębioną i szczerą odpowiedź.
–Zawsze powtarzam, że wolę mówić o cmentarzach niemieckich, a nie poniemieckich, bo nie leżą na nich żadni Poniemcy, lecz Niemcy. Tuż po wojnie cmentarze, szczególnie te w dużych miastach, doskonale nadawały się na kryjówki dla złodziei i kryminalistów. Nieco później, gdy już przestały być aż tak niebezpiecznymi miejscami, a szabrownicy wyszabrowali już co się dało, cmentarze zaczęły kusić tajemniczością dzieci i nastolatków. Wielu moich rozmówców z tzw. Ziem Odzyskanych, zarówno moi równolatkowie w okolicach czterdziestki, jak i siedemdziesięciolatkowie, opowiadało o doświadczeniu wychowywania się na cmentarzu i fascynacji odczuwanej na widok napisów szwabachą, figur, kolumn i ziejących dziurami rodzinnych grobowców. Kamieniarze z całej Polski potraktowali niemieckie cmentarze jako źródło cennego surowca – nagrobki były poddawane swoistemu recyklingowi i przerabiane na nagrobki polskie lub kruszone na kostkę brukową. Używano ich również w innych celach: jako podmurówki, murki do piaskownic, materiał budowlany, umocnienia brzegowe. We wrocławskim ZOO umacniały wybiegi dla zwierząt.
–Kołobrzeg i Zielona Góra wykreowały gwiazdy? Nagrody były lukratywne? –Kołobrzeg stworzył własną konstelację gwiazd, które pojawiały się na festiwalu co roku i głównie z nim były kojarzone. Barbara Książkiewicz, Regina Pisarek, Irena Woźniacka, Wiktor Zatwarski, Adam Zwierz, Adam Wojdak… Twórców i wykonawców jury nagradzało Złotymi i Srebrnymi Pierścieniami, z którymi związane były sowite nagrody pieniężne. Nadto piosenkarze kołobrzescy po Festiwalu ruszali w tournée po Polsce. Trwało ono przez cały rok i zapewniało artystom utrzymanie. W Zielonej Górze pierwsze kroki stawiali artyści, którzy potem zrobili sporą karierę i nierzadko występują do dzisiaj. Od Zdzisławy Sośnickiej począwszy, przez Michała Bajora, Grażynę Łobaszewską, Janusza Panasewicza, Danutę Stankiewicz, Małgorzatę Ostrowską, Urszulę, na Mietku Szcześniaku skończywszy.
W moim przypadku bestsellerem stała się książka „Jak cię zabić, kochanie?” A i tak tantiemy, jakie otrzymałem z niej, wystarczyłyby góra na pół roku oszczędnego życia. Trzeba pisać kolejne książki i kolejne… Po kilku latach zaczynają one pracować na autora. Jest taka zasada, że przy wydaniu nowej książki o ileś procent wzrasta sprzedaż poprzednich. To daje jakoś przeżyć. Ale jestem bardzo ostrożny, żyję oszczędnie, nie szastam pieniędzmi na lewo i prawo. Jedyne, na co ich nie żałuję, to podróże. Inna kwestia, że powinno się jakoś uregulować kwestię honorariów. Jeżeli do autora z każdej książki, która ma cenę okładkową czterdzieści złotych, wracają dwa, trzy złote, a w przypadku gwiazd – może cztery, to jest tu zaburzona jakaś logika. Bez pisarza książki by nie było, a de facto najwięcej pieniędzy z jego pisania zgarniają pośrednicy i księgarnie.