Piotr Matywiecki, Stary Gmach

Piotr Matywiecki, Stary Gmach:

688380-352x500

Wspomnienia poety z czasów, kiedy był bibliotekarzem w „starej” Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Horyzont wspomnień wykracza daleko poza wypożyczanie książek.

Cytaty:
Pamiętam osoby najczęściej odwiedzające czytelnię profesorską. Nie zawsze przychodzili tam motywowani naukową koniecznością. Wielu sprawiało wrażenie, że chcą po prostu spędzić czas – szczególnie ci z nich, którzy byli już emerytami. Czasami przyłapywało się ich na lekturach hobbystycznych – powieści kryminalnych, pitawali, science fiction.

Z tyłu, przy ścianie siadywał pewien wandal przez wiele lat niezauważenie wycinający żyletką stronice czasopism i książek. W ten prosty sposób, przed czasami upowszechnionych kserografów, kompletował piśmiennictwo do pracy doktorskiej.

Przy tym kantorku wyłożona była książka życzeń i zażaleń. Wpisy w niej bywały dla bibliotekarzy kompromitujące, bo ujawniały ich pracowniczą niefrasobliwość, a bywały też komiczne. Pamiętam, jak pewien zniecierpliwiony brakiem ciszy czytelnik umieścił tam dokładny wykaz chwil, w których „głośno, natrętnie tupano”: mianowicie o godzinie 9.37, 9.40, 10.11, 10.12, 10.32, 10.39 – i tak dalej, i tak dalej, aż do południa!

Co to za miejsce, Biblioteka? – To jest miejsce utrwalenia i miejsce kontynuacji. Ale także miejsce wzburzonego czasu. I miejsce uspokojenia.

Łacińska sentencja: In uno habitandum, in omnibus versandum (W jednym miejscu mieszkaj, we wszystkich się obracaj). Tak wyrazić można topos lektury jako „nieruchomego podróżowania”. Podróż przez życie i świat jest „obracaniem się”, wystawianiem się na wszystkie wymiary i kierunki czasu i przestrzeni. To daje lektura, codziennie widywałem w Bibliotece ludzi tak właśnie zaczytanych. Miało się wrażenie, że głowy znieruchomiałe nad książkami kryją w sobie nieograniczone w czasie i przestrzeni „obroty” umysłów.

Sándor Márai w dzienniku zapisał taką myśl: „Czym jest literatura powszechna? Tam, gdzie ludzie czytają w zachodnich językach, automatycznie myślą o takich książkach jak Śmierć Iwana Iljicza, Śmierć w Wenecji – i może zapomnieli już nazwiska pisarza. Taką książką jest też Stary człowiek i morze. W tych książkach jest cisza. Nie ma «akcji», nie ma hałaśliwych scen ani błyskotliwych czy głębokich dialogów. Ta cisza jest atmosferą literatury światowej. Każdy czytelnik w swoim języku słyszy ową ciszę, która emanuje z takich rzadkich książek”. Taką ciszę słyszałem w Bibliotece.

Biblioteka jest fizycznie ograniczonym miejscem, pojemnikiem na papier. I jednocześnie ma możliwość nieskończonego rozprzestrzeniania się w świecie duchowym.

Czas i miejsce lektury wyłączają z czasu zwyczajnego.

Biblioteka nie tylko „była w tym miejscu”, na dziedzińcu przy Krakowskim Przedmieściu – ona była tym miejscem! Przeniesiono na Powiśle ten sam księgozbiór – a jednak to jest istotowo inna Biblioteka.

Kiedy patrzyłem na osoby zaczytane tak, że jakby nieobecne, często wydawało mi się, że otacza je jakiś inny czas, czas spoza czasu.

… biblioteka postarza teraźniejszość.

Sowieckie encyklopedie ze stalinowskiej epoki były co jakiś czas uzupełniane wkładkami, którymi kazano zastępować hasła osobowe działaczy partyjnych skazywanych na śmierć.

Oto przykładowy ciąg takich magicznych okienek wszechświata w czasopiśmie „Wszechświat” z 1905 roku: Pojęcie instynktu. Wiedza a krajobraz. Teologiczne, animistyczne i mistyczne punkty widzenia w mechanice. Walka o byt w przyrodzie i społeczeństwie. Podwójne kanały na Marsie. Udawanie śmierci u zwierząt. Z życia chmur. Geneza rytmu w świecie istot żywych. Geneza światów. A oto „magiczne” tytuły z rocznika 1975: Zaczynamy rozumieć mowę ptaków. Sroka w osiedlach ludzkich. Dlaczego małżonkowie są do siebie podobni? Rola głosów w „mowie pszczół”. O mikroakwariach w dziuplach buka, w innych zbiornikach wody w roślinach.

Nekrologi drukowane w codziennej gazecie to jakby cmentarz chwilowy, cmentarz utrwalany w pamięci niezwykle ulotnej – któż z postronnych czytelników, nienależących do rodzinnego czy przyjacielskiego kręgu zmarłego, pamięta jego nazwisko dłużej niż jeden dzień…

Przedwojenny wieczny student. Suszył śmierdzące onuce na kaloryferach. Udawał wariata, bo to było wygodne życiowo, dawało alibi w trudnych czasach stalinizmu! Później całkowicie znormalniał, ożenił się.

Bywaliśmy świadkami tego, jak łatwo jest tworzyć historyczne konfabulacje i fałszerstwa. Pojawił się kiedyś starszy pan, zamówił wspomnienia pewnego uczestnika partyzanckich walk. Pożyczył od bibliotekarza lupę i wpatrzył się w fotografię partyzantów uszeregowanych na leśnej polanie. Po chwili podbiegł do nas, kazał, żebyśmy się sami przyjrzeli broni trzymanej przez jednego ze sfotografowanych – według podpisu był to autor owych wspomnień. Zobaczyliśmy dwie lufy jednego karabinu! Nasz czytelnik w ten sposób mógł przed sądem udowodnić fałszerstwo: był to nieudolny fotomontaż, ten nigdy nie będący członkiem oddziału hochsztapler wkleił swoją postać w miejsce poległego partyzanta.

Nasz czytelnik miał, jak się okazało, bardziej praktyczne motywacje. Przerysowywał stare rebusy i wysyłał je do dzisiejszych czasopism, pobierając za to honoraria.

Pamiętam starszego, nienagannie ubranego pana, który zajmował stale to samo miejsce przy stole, obok półek z obcojęzycznymi encyklopediami. Wyjmował któryś z tomów, kładł przed sobą, otwierał, wczytywał się w jakieś hasło i po kilkunastu minutach zapadał w drzemkę. Kiedy się z niej budził, wracał do lektury tej samej stronicy, nigdy, przez cały pobyt jej nie odwracał.

Wychodził dopiero wtedy, gdy ogłaszano zamknięcie. Działo się tak nawet w wigilię Bożego Narodzenia i w sylwestrowy wieczór.

Była znawczynią poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, interpretacji jej twórczości poświęciła długie lata życia, nad jej monografią pracowała niestrudzenie, dzień w dzień, w Bibliotece. Był to wierny, nieomal opętańczy kult. Drugą fascynacją pani Charmańskiej był Doktor Faustus Tomasza Manna. Ezoteryczna, okultystyczna wiara upewniła ją w szalonej koncepcji: oto w zaświatach „Lilka” (tak w rozmowach ze mną nazywała Pawlikowską-Jasnorzewską) zawarła mistyczny ślub z Mannem – i oboje kierują jej piórem podczas pisania.

… użytkownik internetu kształtuje swoją ciekawość jedynie według tego, co internet zawiera. A to odcina od niego wiedzę o tym, czego w internecie nie ma!

… wielka biblioteka upodabnia się do powszechnego mózgu, jej wewnętrzna łączliwość daje się porównać z komunikacyjną rolą neuronów, z których jedne są aktywne, a inne chwilowo bezczynne, razem tworząc świadomość.

Wielka biblioteka to zewnętrzna postać naszej świadomości wewnętrznej.

Dzisiaj mam jedno marzenie: mieć nieskończony czas błąkania się między czasopismami i książkami, zaglądania to tu, to tam nie wiadomo po co, zagadywania do innych tak się błąkających. Czy to mógłby być raj?

Jedną z najpiękniejszych definicji zawodu bibliotekarza znalazłem w starodawnym słowniku Samuela Bogumiła Lindego: bibliotekarz to „zawiadowca książnicy”.

Skromniej o tym zawodzie, ale jakże słusznie pisał Franciszek Sobieszczański w haśle Bibliotekarz zamieszczonym w Encyklopedii powszechnej Orgelbranda w 1860 roku:

Przede wszystkim zaś grzeczność i uczynność, jak wszystkich ludzi, tak bardziej jeszcze powinna zdobić bibliotekarza, bo głównym jego zajęciem jest zachęcać czytelników, ale nie odstręczać od biblioteki”.

Kiedy pod koniec roku 1968 rozpoczynałem pracę w czytelni, znalazłem się w zespole dziwnych osobowości. Był wśród nas pewien nieznośny pedant i służbista, figura charakterystyczna jak z wodewilu, była fanatyczna miłośniczka turystycznych wypraw za granicę (w tamtych czasach wymagało to heroicznych starań), był infantylny sadysta gloryfikujący milicję, był snob z artystycznymi aspiracjami, zakochany w aktorce Kalinie Jędrusik, czcił ją jak boginię, była hochsztaplerka wyłudzająca od wszystkich pieniądze, był niespecjalnie lotny jegomość, który po bibliotekarskim mozole został pracownikiem cenzury, był chłopak bez ojca, mizogin wcześnie porzucony przez matkę, która na zawsze wyjechała do Niemiec, była chichotka przez cały dzień napawająca się głupawymi dowcipami. Ta społeczność dostosowywała się wzajemnie do siebie, wytwarzając sobie tylko właściwe sposoby.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *