Ponieważ nic się nie dzieje, wspominamy. W zeszłym roku pojechaliśmy z Dorotą na Jarocin. Jako turyści, nie wyznawcy. Niedaleko od miasta, dwójka chłopaków, próbuje złapać stopa. Nikt się nie zatrzymuje. My byśmy ich chętnie wzięli, ale właśnie kupiliśmy namiot, którego nie nauczyliśmy się składać. I on – ze swoimi przeklętymi kabłąkami – zajmuje dokładnie całe tylne siedzenie. Ale z drugiej strony – ludzie proszą… Zatrzymuję się więc na poboczu i mówię: „- Miejsca nie ma, ale jak chcecie, możecie spróbować.” I w jednej chwili orientuję się, że to się może udać. Dlaczego? Bo jeden z chłopców chodzi o kulach, ale drugi za to jest dość gruntownie pijany. I rzeczywiście – umoszczenie się między parszywymi kabłąkami poszło im nadspodziewanie łatwo. Podwieźliśmy ich pod samo pole namiotowe, bo pijany i kulawy mogli zawędrować w zupełnie nieprzewidziane rejony. Temu narąbanemu Dorota machnęła fotkę.