Paweł Sołtys, Nieradość

Paweł Sołtys, Nieradość:

766108-352x500

Wspomnienia z dzieciństwa. Wolałbym mniej kaligrafii, więcej epizodów.

Cytaty:
Gdzie indziej trzeba szukać melin z frazą, tu już pusto, interes kaput, w Berdyczowie ni jednego, który by znał Torę.

– A wy, Krzemyki, co tak stoicie w czwartek w południe pod sklepem? Nie ma dla was roboty? Starszy, czyli Andrzej, mrużył oczy, jakby dopiero zauważał pytającego, i zachrypniętym głosem odpowiadał: – My, panie pułkowniku, stoimy w czwartek w południe pod sklepem, bo nam tu dobrze. Zawsze zwracali się do sierżanta Antolowskiego jakimiś kosmicznymi szarżami. Jakby to oni decydowali, kto ma jaki stopień.

… ci dwaj stoją, jak chciałby raz w życiu stanąć John Wayne, gdyby miał tam, na prerii, jakiś porządny gees.

– Człowieku, przecież ty za socjalizm przy sanacji w więzieniu siedziałeś. Co się z tobą porobiło? – Ja, towarzyszu komandorze, za socjalizm siedziałem przy cesarzu, przy Mościckim i przy socjalizmie za socjalizm też siedziałem. Bo się okazało – nie za ten socjalizm siedziałem wcześniej, socjalizmy nam się z towarzyszami z UB pomieszały, i nie w tej partyzantce byłem, taki figiel. A skoro ja tak siedziałem i siedziałem, to teraz sobie postoję.

Stał chwilę i palił, ale już nie jak Gregory Peck, tylko jak stary, zmęczony dziad, i zrozumiałem, że nie zawsze warto zaglądać za kurtynę, choćby była brudną zasłoną w oknie restauracji Ratuszowa.

… i wyglądali, jakby wyskoczyli z westernu tylko na chwilę, na pół litra i trzy kufle.

Gdy cichną i tak niegłośne wcześniej małe miasteczka, to słychać, jak przekłada się papiery na komisariacie, jak wykręca się numery telefonów w radzie narodowej i komitecie powiatowym, jak w rzece trą o siebie ryby, a z kościoła słychać nawet te szeptane modlitwy, które mają trafić tylko do uszu świętych. Takie było lato w Niedynku.

– Jak się czujesz? – Jak własny nekrolog.

I się zużywamy szybciej niż producenci przewidywali. Mieli nas za przyszłych proroków, rewolucjonistów, poetów, a tu winda, odór wódki, oczy wybite jak nieporadne monety.

… chwile nie czują, że będą wspomnieniami, może wtedy starałyby się bardziej.

Warto było taić krew, to pomagało przeżyć. Wyobrażam sobie wnętrze moich żył: bordowy główny nurt z pasemkami krwi utajonej, jaśniejszej – wschodniej, dziadkowej i brązowawej babcinej – jak jej oczy. Zresztą każda krew jest jakoś utajona, póki nie nadchodzą czasy i ludzka ciekawość nie rozpruwa tętnic – by sprawdzić, by się przekonać.

Można być starym na kilka sposobów, jakby pozornie dało się nad tym zapanować. To oczywiście zależy od zamożności, zdrowia, życia, które się przeżyło. Ale jest też ta starość ostateczna, kiedy powietrze wokół zdaje się suche, jakby przechodziło pergaminem od skóry, kiedy plamy, żyły i zmarszczki tworzą na niej obrazy namalowane przez martwego Pollocka, kiedy ruchy są już tylko groteskowe, zwyczajny gest przeczesania włosów zmienia się w okrutną pantomimę.

Ja ile mam lat? No, już prawie wszystkie.

A ten Falski to był inżynier, nie tylko pedagog, opiekował się jakimś chłopcem i tak mu to inżyniersko wyszło, chwała Bogu. Przed wojną były cztery wersje: dla dzieci miejskich, wiejskich, dla żołnierzy i dla cywili. Jakby były oddzielne języki polskie, no i przecież były, zresztą pewnie ciągle są i dzielą się dalej, coraz to nowe cienie wieży Babel.

Takie teraz te pociągi jak samoloty. Jakby im tylko ktoś na Warszawie Salomei skrzydła podpieprzył na skup, a cała reszta – kadłub boeinga. Oczywiście nie wszystkie, niektóre wciąż wyglądają jak ilustracja swoich tras: Legionowo – Ożarów. Częstochowa – Stradom – Włoszczowa Północ. I tory pod nimi jak te myślniki, tadam, tadam, tadam.

Elegancja się ode mnie odkleja jak stara tapeta.

… dostał nożem na Burakowskiej. Wtedy się gadało, że kto tam nie ma głowy na koncie, ten robi za dobrego człowieka, a kto rozboju, ten za anioła i biorą go do rady narodowej.

Przeniosłem się z życiem do głowy, tam więcej i ciekawiej, tam jeżdżę konno, i to z kim chcę, może być z Timurem albo i Chmieleńskim gdzieś tu, po zmokłych lasach. Tam jestem wyższy i smuklejszy, gram na instrumentach, gram nie jak byle rzępoła, tylko jak Bunin, jeśli na fortepianie, a jeśli na skrzypcach, to jak Wiłkomirska, nawet wódkę tam sobie piję i tylko muszę uważać, żeby się nie zataczać na zewnątrz. Bo z takim drugim życiem trochę się trzeba kamuflować, nie wolno o nim opowiadać nieznajomym, śmieszne, nie?

Przyjdzie z pięć osób, garnitur mi się rozedrze od wzdętego ciała, oczy się otworzą na słoje trumny, bo faceci w kostnicy spieprzą robotę, przy opuszczaniu pewnie się zerwie lina, ta ostatnia, i nogę skręci grabarz – młody chłopak na wiecznej bani, bo nowy.

Powinienem być człowiekiem szukającym okazji, zagadującym, stawiającym pierwszą wspólną wódkę. Niestety – nie jestem.

… każdy znał jakiegoś Maksa w brązowej skórze, z małym kolczykiem w uchu, palącego czerwone marlboro, znającego listę dialogową z Psów na pamięć.

… jeśli coś ma muzeum, to już umarło.

Rejestracja, karta, poczekalnia. Rozejrzał się, średnia wieku piaszczysta, już bliżej niż dalej …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *