W Święto Niepodległości wyjechaliśmy ot tak, aby nie zgnuśnieć całkiem. Przypadek chciał, iż na prawdziwy przejaw polskości trafiliśmy na rynku Stęszewa, niewielkiego miasteczka wielkopolskiego. Wmurowano tam w grunt następującą tablicę pamiątkową:
Wyobraźmy to sobie. Jest rok 1848. Nad rozdartą Polską – mimo ruchawek związanych z Wiosną Ludów – krzepko dzierżą władzę trzy potężne armie ówczesnych supermocarstw. W tej sytuacji na rynku w Stęszewie zjawia się grono panów, którzy ogłaszają wolność nie dla Stęszewa, nie dla Wielkopolski, tylko od razu dla całej Polski. Tylko zaborcy – psiajuchy! – nie chcieli ich posłuchać.
Niewiele bardziej polskich gestów zdarzyło mi się spotkać.
W wielkopolskich Głuchowie (wioska w stronę Kościana) przy kościele postumenty treści religijnej:
Proszę zwrócić uwagę, że są w swego rodzaju akwariach, w szklanych opakowaniach. Bo Wielkopolanin jak kupuje telefon komórkowy, to nie odlepia z niego powłoki plastikowej: czeka aż zetrze się sama. Nowe dywany długo spoczywają pod folią, serwety na stołach też: przecież kawa się może wylać. Gdyby Świebodzin leżał w Wielkopolsce, tamtejszy Chrystus też byłby pod szkłem.
I pogłębiona refleksja na widok nagrobka na cmentarzu w Lubaszu:
Ten oto obywatel ziemski nie dożył XX wieku. Zabrakło zaledwie trzech dni. Ale jeżeli spojrzeć na to stulecie, to może i dobrze się stało. Z drugiej strony: nie dożył też samochodu, samolotu, radia, filmu, McDonald’sa, telewizora, komputera i Internetu.
Ciekaw jestem, czego ja nie dożyję. Niestety, nigdy się nie dowiem.
Wzięta z któregoś kościoła gazeta Dobre Nowiny jest w całości poświęcona bł. Karolinie Kózkównie i filmowi o niej pt. „Karolina”. O swym udziale w filmie mówią aktorzy. Maciej Słota: „Gram w tym filmie z kilku powodów. Pierwszy to taki, że zaproponowano mi grę w nim…”
Bezinteresowne piękno – lew na elewacji kamienicy w Czarnkowie:
Wyrwane z kontekstu, ale urocze.
Agnieszka Osiecka, Czytadła. Gawędy o lekturach, Prószyński i S-ka 2014:
- Wniosek jest więc prosty: raz jest tak, a raz tak.
- To jest idealna książka na dłuższą grypę. To znaczy: na początku grypy człowiek myśli, że poczyta sobie, aż mu spadnie gorączka, a potem kupi sobie coś innego. Potem jednak gorączka spada, a człowiek dalej leży i czyta.
- Poza tym, co to właściwie jest znajomość? Koktajlowe pitu pitu czy głębsze porozumienie dusz połączone ze wspólnym wyjazdem do Rabki?
- Ciekawe, co by robiły zwierzęta, gdyby miały pieniądze?
- Są przecie tacy ludzie, którzy nie chodzą do cyrku, nie lubią burzy, posiadają cztery parasole i są ubezpieczeni na życie (ha, ha, ha!).
- Wilt to wyrafinowany typ angielskiego okularnika. Na każde pytanie ma tysiąc odpowiedzi albo nie ma żadnej.
- Podobno słowiki śpiewają na skutek potwornego bólu gardła.
- Miłość jest wtedy, kiedy spotyka się dwoje ludzi z taką samą nerwicą. /cytat/
Peter Cincotti „Metropolis” (2012). To już piąta płyta wokalisty pop-rockowego, który kiedyś miał skłonności do jazzu, ale już się wyleczył. Teraz śpiewa piosenkę za piosenką, wszystkie w równym rytmie, dość podobne. I jakoś nic z tego nie chce się zahaczyć w pamięci:
Ennio Morricone „The Mission” (2004 – premiera CD). Ta muzyka płynie ponad czasem. Ogromne wrażenie robiła już w trakcie oglądania filmu Rolanda Joffe. Później doskonale dawała sobie radę bez tamtego obrazu. Połączenie indiańskich bębnów, śpiewu kościelnego i klarnetu z filharmonii! A ten obsesyjny motyw na klarnecie może się przyśnić: