Ten rok jakoś nie chce się zacząć. Żadnego wydarzenia na pych, żadnego przełomu, żadnego bodźca, żadnych wrażeń.
Nawet Marysia z Głogowa uparcie milczy.
Jak żyć?
Samochód służbowy, który jedzie przede mną ma napis: „Spiker nieruchomości”.
Okazuje się, że Adam Hofman w pewnym hotelu płacił wygórowane sumy za „osobodzień”. Ja piszę w ramach „laptopokwadransa”. Kiedy pracowałem na etacie w redakcji powszechnie nazywało się to „dupogodziny”.
W Poznaniu w ustronnej dzielnicy Sołacz upadł hotel Meridian. Jak się nazywał za III RP Meridian, to piłem tam na tarasie kawę z Maciejem Zembatym. Jak się w stanie wojennym nazywał Piracka, to był jedyną w mieście czynną knajpą, żeby milicjanci i kapusie mieli gdzie napić się kawy w tę mroźną zimę. Parę razy weszliśmy tam z ówczesną dziewczyną „na rympał”. Pan, który stał w drzwiach, nie żądał okazania legitymacji. Zapewne myślał, że teraz na tajnych współpracowników werbują coraz młodszych. Ale w 1981/2 roku sytuacja tego wymagała…
Z rejonów bezinteresownego piękna. Kostrzyn. Przykościelna pieta. Szkoda, że tuż obok stoi tradycyjna grota z Lourdes, która wygląda jak termometr z muszelek, kupiony na deptaku w Międzyzdrojach:
I – zapomniana brama. A przecież i ona swego czasu otwierała przed kims nowe perspektywy:
TVPInfo z pytaniem o śp. Krzysztofa Krauzego, bo dzisiaj pogrzeb. Wspominam „Plac Zbawiciela” jako wybitne dzieło na temat niskiego metrażu i tłoku w korytarzu.