Łażę. Czuję się jakiś taki Wierzbicki:
Van Gogh by się zapłakał:
Po bojkocie Empiku przyszedł czas na bojkot Lidla. Bowiem w reklamie tej sieci nazwę „Boże Narodzenie” zastąpiono określeniem „te dni’. Sieć można oprotestować podpisując się pod następującym oświadczeniem:
„Z wielkim oburzeniem zauważyłem/am, że promują Państwo niechrześcijańską wizję Świat Bożego Narodzenia w Państwa spocie telewizyjnym. Dlatego proszę o przywrócenie w reklamie akcentów polskiej chrześcijańskiej kultury, Bożego Narodzenia. Jeśli Państwo nie zmienią swojej nihilistycznej i obcej nam ideologii, przestaniemy kupować Państwa produkty i będziemy zachęcać innych do bojkotu Lidla!
Z poważaniem
Imię i nazwisko”
Reprodukuję tę formułę, bowiem uważam bojkot za konieczny. Ufam, że właściciele firmy zrozumieją swój błąd i już niebawem będziemy mieli żłóbki, Dzieciątko, Maryję i Józefa na każdej półce. Obok, rękawiczek, twarogu, salami, ziemniaków itd.
A sygnatariusze podpisów? Oni to dopiero będą wygrani! Będą mieli okazję, by protestować – przeciw komercjalizacji Bożego Narodzenia.
Redaktor Andrzej Niczyperowicz (Głos Wielkopolski):
„- Czym różni się balkon od aktora prowincjonalnego? – pyta ciekawa Karolina ze Żnina. – Tym – droga Karolino – że balkon może utrzymać czteroosobową rodzinę”.
Wspomnieniowa rozmowa-rzeka barda i opozycjonisty z poprzedniego ustroju – Jacek Kleyff, Rozmowa, Wydawnictwo Czarne 2011. Kawałeczki wyrwane z kontekstu:
Jan Krzysztof Kleus:
[…] Wymyślił głupiutką piosenkę, ot leżąc po ciemku na wznak,
melodię skądś chyba pamiętał, coś jakby tak:
Boże pozwól, bym potrafił, kiedy armia mnie zawoła,
zamiast piersi wypiąć dupę, bo ta nafta nie jest moja.
Tę piosenkę, tę jedyną śpiewam dla ciebie, dziewczyno…
Gomułka wprowadził punkty dla chłopów. Wszyscy narzekali, a mi się to podobało. To było pewne wyrównanie. Dzięki punktom chłopskim zdał na studia nasz kolega Jan Babij, gdzieś spod Biłgoraja, który w ogóle nie umiał rysować. Nie było go stać na kurs ani na nic innego. A po trzech miesiącach był najlepiej rysującym studentem na naszym roku.
Potem, jak moi rodzice wyjeżdżali i ja zapraszałem do siebie, to przed ich powrotem trzeba było odnawiać mieszkanie. Wszędzie fruwały wstęgi papieru toaletowego… Albo patrzę, a na gzymsie za oknem mieszkania na drugim piętrze stoi marynarz. Ja go pytam: „Pan z daleka?”. On mówi: „Przyjechałem z Gdyni, jestem kolegą Olesińskiego, mogę wejść?”. „Serdecznie zapraszam”. Myślę zresztą, że ojciec, który sam zjeżdżał za młodu po schodach na trumnie, jakoś by to przyjął.
W więzieniu normalnie jest fala, strasznie tępi się nowych, a oni mi dawali herbatę i częstowali tytoniem. Nie wiem, jak inni to odbierali, ale moje cztery krótkie, tak zwane polityczne pobyty w więzieniu wspominam jako bardzo inspirujące. Opowiedziałem im wtedy film ze trzy razy i jak wychodziłem, to krzyczeli do klawisza: „Panie Stanisławie, on nam jeszcze nie dokończył!”.
Larry Carlton & Steve Lukather „No Substitutions. Live in Osaka” (2001). Carlton był przez wiele lat muzykiem sesyjnym. Nagrywał jako sideman z n najlepszymi i tak mógł dotrwać do śmierci. Anonimowy, ale za to nieźle opłacany. Zdecydował się na karierę solową w nurcie jazz-rocka i – zaistniał. Tu gra na zmianę ze Stevem Lukatherem z grupy Toto, która miała przeboje, ale nie była szanowana jako formacja usługowa dla yuppies. Obaj idą raczej w stronę rocka i bluesa. Miłe są jednak szczególnie te delikatniejsze solówki: