Charles Bronson jako samotny mściciel. Raz jeszcze. Pogranicze amerykańsko-meksykańskie i walka na tle zatrudniania latynoskich robotników na plantacjach arbuzów.
Al. Lettieri jeszcze raz jako tępy zabójca. Nie pamiętam go w innych rolach.
Bronson nie ma ćwierćdolarówki, by zadzwonić z baru. Barmanka: „Taką sumę mogę dać panu na zeszyt.” (tłumaczenie). Gdzie się tego nauczyła? W Zachodniopomorskiem?
Policjant: „07 zgłasza się.”
Majestyk, spokojny obywatel, ale też były szkoleniowiec komandosów, wykańcza bandytów, ale jest do tego zmuszony. Żeby ta jatka miała moralne uzasadnienie.
Nauka: strzeż się przeciwnika, który walczy na własnym terenie.
Z myśliwego łatwo stać się zwierzyną.
To pewnie najciekawsze z całej opowiastki: dla bandytów groźna jest nie sama ewentualność śmierci, ale jej nieustanne przybliżanie się, poczucie bycia osaczonym. Bezwyjściowość.
No i nadciąga kawaleria, żeby policja nie okazała się całkiem niepotrzebna.