Matki Boskie z odkręcaną główką

Rano budzi mnie sygnał SMS-a. Ignoruję – pewnie reklama. Pięć minut później telefon: Robin Williams się powiesił. No, to od razu na żywca przez telefon do TVPInfo. Godzinę później life z poznańskiego studia TVN24. Po drodze jeszcze dwa nagrania na poznańskim Rynku. A dzień wczorajszy zakończyłem o 22. wychodząc z tego samego studia TVN, gdzie produkowałem się o Mickeyu Rourke, Stevenie Seagalu i podobnych idiotach, którzy poparli Putina. No i w tej chwili telefon, że jeszcze Polsat wieczorem.
Jaki stąd wniosek? Że wszyscy interesujący ludzie wyjechali na wakacje.

A ja w ramach dorywczych wakacji dotarłem ledwo do Torunia. Był akurat 10. sierpnia. Wiadomo – rocznica. A w księgarni na półce z przecenami taki oto smutny widok:

Via Ciechocinek pojechałem do mojej drugiej duchowej ojczyzny, do Lichenia. Też kazałem sobie pstryknąć fotkę:

Nieustannie nurtuje mnie postać Mikołaja Sikatki, pasterza, który w Gręblińskim (pobliskim) Lesie doznał, objawień. Jego historia, podobnie jak dzieje cudownego obrazu z sanktuarium, są szalenie skomplikowane. I sprawy nie wyjaśnia fakt, iż sam moment objawień jest reprodukowany na terenie sanktuarium w dziesiątkach wizualizacji. Jak ta:

W samym kościele – puchy. Lato, niedzielne popołudnie, a tu na hektarach posadzek ze sztucznego marmuru robi sobie słitfocie zaledwie parę osób. W Częstochowie – nie do pomyślenia. Ja też trzaskałem zdjęcia, dopóki nie zorientowałem się, że aparat nie odda tego ogromu:

Więc może raczej detal. Tu każdy, kto zasiądzie w zwykłej ławce, może się od razu poczuć jak husarz pod Wiedniem:

Na zewnątrz po staremu. Matki Boskie z odkręcaną główką (na wodę święconą) do wyboru, do koloru:

Nieopodal materiał na zagadkę literacką. Z tytułem jakiej powieści dla młodzieży może kojarzyć się ten widok:

Cztery wieczory z rzędu próbowałem zasnąć przy tej muzyce. Myślę – nie ma cudów, przysnę jak niemowlę. Nie dość, że barok, to jeszcze „Missa Requiem”. Ale gdzie tam! Zaczęło się od uspokajającego śpiewu solo, ale potem „Introitus” „Agnus Dei”, „Sanctus” itd. wykrzyczane nieledwie w histerii. Budziłem się, zanim wszedłem w fazę REM. Teraz wiem, dlaczego, bo upewniłem się w encyklopedii. Kompozytor Damian Stachowicz (1658-1699), pijar, pochodził z okolic Przemyśla. Teraz wszystko jasne. Stąd ten temperament:

Przerzuciłem się jednak na spokojniejsze klimaty. Kuba Stankiewicz, pianista kształcony, występujący i nagradzany w Stanach, wie, jak słuchacza uśpić. Wystarczy, że zagra solo na fortepianie własne wersje melodii filmowych Wojciecha Kilara („Kilar” 2013). I już z fazy REM gładko przechodzimy do snu długofalowego. A rano budzi nas telefon z wiadomością, że Robin Williams się powiesił itd.:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *