Mason gdy przyjdzie by nas zniewolić
dostanie powróz znak naszej woli
Słucham wczoraj w Radiu M. audycji „Czas życzeń i pozdrowień”, na której, jak pisałem, jeszcze nigdy się nie zawiodłem. A tu pozdrowienia dla Kazimierza Józefa Węgrzyna nazwanego na antenie wybitnym współczesnym poetą. Obecnie w trakcie „tournee po Stanach Zjednoczonych”. I tu radio wjechało mi na ambicję, bo skończyłem polonistykę, poezję czytuję, a takie nazwisko nawet nie obiło mi się o uszy. W domu sprawdzam i – oczywiście – jest taki poeta. Czynny od 1977 roku (sam: rocznik 1947). Na zdjęciach prezentowanych w sieci wygląda więcej niż szlachetnie, trochę jak Harrison Ford:
W kręgach prawicowych, narodowych, konserwatywnych itd. K. J. Węgrzyn jest doskonale znany. Portal Prawicy Rzeczpospolitej zaleca nawet, by jego wiersze dawać młodzieży do analizy na maturze. Poczytałem trochę. Największe wrażenie wywarł na mnie obszerny poemat zaczynający się od cytatu z Norwida:
„Naród, który się oburza, ma prawo do nadziei,
ale biada temu, który gnije w milczeniu.”
Właściwie do zacytowania nadaje się cały poemat, ale ja, z konieczności, przytaczam co celniejsze wyimki:
(…)
i zatruwają krwiobieg Narodu
sącząc truciznę w imię zachodu
dziś przybijają wolność Ojczyzny
gwoździem do krzyża unijnej schizmy
(…)
idzie na smyczy ekipa Tuska
raz tych z Brukseli drugi raz Ruska
warknie czasami o polskiej sprawie
zirytowany zdrajca w Warszawie
(…)
już zatopili przemysł stoczniowy
aby dotrzymać wspólnej umowy
i jak już nie raz znów oszukali
tych co na plecach Polskę dźwigali
(…)
pod bramą stoczni sygnały złe
jak ów bohater z plamą UB
co zapiął w klapie symbol wolności
zdradzając ducha Solidarności
i który wzmacniał czerwoną nogę
kłamiąc przed ludźmi oraz przed Bogiem
(…)
lud oszukany milczy ponuro
zamiast nadziei będzie …euro
(…)
w sondażach wykres pnie się do góry
gdy tonie okręt ruszają szczury
i bez pardonu żrą się na górze
bo każdy chciałby przeczekać burzę
(…)
znów nas okradli w imieniu prawa
żydowską karczmą dzisiaj Warszawa
w której podzwania kufel i złoto
i gdzie się Naród zowie hołotą
(…)
Mason gdy przyjdzie by nas zniewolić
dostanie powróz znak naszej woli
Po takim poemacie aż głupio cytować Mariusza Szczygła z jego tomu o Czechach „Láska nebeská”. Ale trudno. Tacy jak poeta Węgrzyn rodzą się raz na sto lat. Więc:
Dostałem od przyjaciela album o czechosłowackim i polskim plakacie filmowym, gdzie film „Sklep przy głównej ulicy” na polskim plakacie to „dramat psychologiczny”, na czechosłowackim – „tragikomedia”. Film „Miłość blondynki” polski plakat określa jako „słynny dramat psychologiczny”, plakat czechosłowacki – jako „komedię filmową”. Plakat dofilmu „Morgiana” Juraja Herza w czechosłowackiej wersji ma kobietę roześmianą, w polskiej – przerażoną, z trupią czaszką na głowie.
Czesi czytają najwięcej w Europie. Polskę dzieli przepaść od europejskich liderów w czytelnictwie: od Czech, gdzie książki czyta prawie 80 proc. społeczeństwa, i od Francji, gdzie czyta 70 proc. U nas – ponad połowa nie czyta nie tylko żadnych książek, ale nawet krótkich tekstów.
Kiedy mówimy o czeskim piwie, nie uświadamiamy sobie, że czeska literatura tworzyła się w knajpie. Tam gdzie każdy przy piwie musiał coś opowiedzieć, każdy starał się opowiedzieć ciekawiej niż poprzednik. Tu bym szukał źródeł ich kultury narracji i przyczyn jej sukcesów.
… rzeźbiarz David Ćerny, który twierdzi, że Czesi jako naród w każdej sytuacji
psychicznej dążą do samozaspokojenia. Wmówią sobie, że wszystko jest dobre, co go wkurza, bo wtedy nie dotykają prawdy. Ćerny zaprojektował nawet (choć nigdy nie zrealizował) rzeźbę gigantycznego onanisty ze wzwiedzionym członkiem, którego chciał posadzić na dachu Teatru Narodowego w Pradze, który to teatr – symbol odrodzenia narodowego – został zbudowany z datków obywateli pod hasłem „Naród sobie”.
Ivan Martin Jirous:
– Księżom katolickim zakazałbym wygłaszania kazań, ponieważ coś, co mnie
najbardziej wkurwia, to jest interpretacja czytanej przed chwilą Ewangelii, kiedy ksiądz pół godziny wyjaśnia tym głupim owieczkom, co to wszystko znaczy. Przecież tym umniejsza się Ewangeliom i ewangelistom, którzy napisali je tak kretyńsko, że musowo teraz jakiś typ z Litomierzyc musi wyjaśnić to wiernym.
O 84-letniej siostrzenicy Kafki:
Udało mi się dotrzeć do przedpokoju Very S. w 2004 roku. Nie chciała rozmawiać. (Znajoma czeska dokumentalistka powiedziała mi, że to bardzo płochliwa istota). Nigdy nie udzieliła wywiadu. Nawet Amerykanie nie byli w stanie kupić jej wyznań. Kiedy tak stałem przed nią, przestępując z nogi na nogę i prosząc o rozmowę, odpowiedziała: – Proszę napisać do mnie list, o czym chciałby pan rozmawiać, odpowiem w stosownym terminie. Gdy mimo to udało mi się wypowiedzieć jedno pytanie („Jak się pani czuje w XXI wieku?”), znów odparła: – Proszę napisać do mnie list, odpowiem w stosownym terminie.
Jara Cimrman.
Było tak: Czechow siedział w swojej altanie i pisał. – Antoni Pawłowiczu, a co to piszecie? – zagadnął Jara Cimrman, który właśnie przechodził obok. – „Dwie siostry” – odpowiedział pisarz. – Nie za mało? – spytał geniusz i poszedł dalej.
Wracając do dat urodzenia. Istnieje też inna teoria. Dzięki niej w Czechach przez wiele lat
obchodzono setną rocznicę urodzin geniusza. Do tej wersji skłania się polska badaczka Magdalena Domaradzka. Oto fragment wykładu na temat Cimrmana w Pradze, w 1992 roku, jaki Domaradzka cytuje w swojej pracy: „Również w tym roku obchodzimy setną rocznicę urodzin Jary Cimrmana. Dzięki proboszczowi IV parafii w Wiedniu Franzowi Huschkowi, który większości zapisów w księgach dokonywał w stanie nietrzeźwym, nie da się z pewnością powiedzieć, czy małżonkom Marlenie i Leopoldowi Cimrmanom urodził się synek mroźnej nocy w lutym roku 1857, 1864, 1867, czy 1892. Zapisy sugerują nawet rok 1893. A więc i w przyszłym roku minie 100 lat od dnia jego narodzin”.
Dziś słuchałem w samochodzie na odludnym parkingu na Janikowie, nieopodal głównego poznańskiego cmentarza. Dorota poszła na pogrzeb. Lało jak z cebra. Zacząłem więc historycznie i poważnie: „Tarkus” Emmerson Like & Palmers z 1971 roku. Art rock w swoich najlepszych latach. Na dopieszczonej płycie raz Bach, raz klimaty barowe, raz rock and roll. Dziś wszystko brzmi jak pastisz:
Potem już klimat klubowy, ale ciągle serio. Stan Getz i Astrud Gilberto. Melancholijna bossa. „Summertime”, „One Note Samba” i reszta, której nie znałem:
Ale ileż można trwać w smutku, nawet parę metrów od największego cmentarza w Poznaniu? Więc Leszek Możdżer „Seven Pieces For Improvising Piano and Strings”. Strasznie gęsty i napastliwy ten jazz. I to mimo, iż kończy się wersją “Koncertu…” Henryka Mikołaja Góreckiego. Wyłączyłem. Deszcz padał dalej:
„Ponuro – Ełuro” powinno być raczej. Inaczej mamy niedopuszczalny zgrzyt.
Szanowny Panie,
nie rozumiem Pańskiej uszczypliwości.
Ona jest naprawdę nie na miejscu. I to bynajmniej nie jest śmieszne.
Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki, panie, to nikomu… Mmmm… Tak, nie… Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie. Tych naszych, prawda, punktów, które stworzymy.
Ma Pan absolutną rację, moja złośliwość to tak naprawdę oznaka zazdrości, że ja tak nie potrafię. Bo w końcu na kilkanaście par rymów tylko jeden się nie udał (i to nie z winy autora przecież, bo to, że euro ma dwie sylaby, a nie trzy to jedynie konwencja). Przepraszam autora, autora i czytelników.
Szanowny Panie,
Pańską skruchę przyjmuję do wiadomości. Z satysfakcją odnotowuję, że zrozumiał Pan swój błąd. Należy sobie tylko życzyć, by i inni, ewentualni, krytycy poszli Pańskim śladem.
A poza tym prawdziwa poezja i tak sama się obroni.