Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem

Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem:

Laureat tegorocznej Nike. Jak się czyta, to człowiek żałuje, że tak szybko się kończy.
Cytaty:
Nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki”. Wiedziałem, że to prawda.

Szuflady wypełnione ładowarkami od starych telefonów, zepsutymi piórami, wizytówkami sklepów. Stare gazety. Zepsuty termometr. Wyciskacz do czosnku, tarka i to, jak to się nazywa, śmialiśmy się z tego słowa, tyle razy się powtarzało w przepisach, mątewka. Mątewka. I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem.

Trwała odbudowa. Mateusz Birkut kładł cegły. Drukarnie Czytelnika pracowały pełną parą. Ludzie potrzebowali czegoś w miejsce popiołu. Potrzebowali papierowych ścian. Puszkina, Romain Rollanda, powieści produkcyjnych, wszystkiego. Z domu dziadków pamiętam trawiastozielony płot z Balzaka. Imponującą palisadę Historii powszechnej. Chiński mur Wielkiej encyklopedii powszechnej.

Trudności z papierem. Eufemizm. Jedno z wyrażeń, które zawsze nam towarzyszyły. Trudności z papierem dotykały prasy katolickiej. Trudności z papierem sprawiały, że książki latami czekały na druk. Trudności z papierem – przez nie musiałem zanosić do punktu skupu stosiki starych gazet. Mężczyzna z obciętymi uszami ciskał gazety na wagę. Potem wypisywał kwit. Kto nie przyniesie kwitu, nie dostanie świadectwa – straszyli w szkole.

Rodzice nigdzie nie jeździli. Kupowali książki. – To jest dobre? – pytałem sceptycznie. – Mhm – odpowiadał ojciec – czterysta siedemdziesiąt dwie strony. Kupując płyty, też zawsze sprawdzał czas odtwarzania. Siedemdziesiąt siedem minut Glenna Millera, bardzo dobra płyta. – Poza tym dobrze o tym piszą – dodawał tonem usprawiedliwienia. – Gdzie piszą? – pytałem, bo byłem młody. – Na okładce – odpowiadał ojciec.

Toksyczna miłość i jak się z niej wyzwolić. Lata dziewięćdziesiąte to królestwo zaimka „jak”. Wszystko stało się możliwe. Problemy zgromadzone w zakurzonych tomach doczekały się lekarstwa. Rozwiązania były gotowe. Trzeba było tylko wiedzieć jak.

Współczesne książki też robią się coraz grubsze i coraz lżejsze. Głównie dzięki technologii spulchniania papieru.

Przez całe lata chciała nabyć bardzo specjalny odkurzacz. Odkurzacz kosztował majątek. Nie sprzedawali go w sklepach. Odkurzacz miał swoich wyznawców, którzy jak świadkowie Jehowy krążyli po domach. Jakieś panie w średnim wieku – byłe urzędniczki lub nauczycielki – porzucały wcześniejsze zajęcia. Szły za głosem wiary. Głosiły odkurzacz.

Poszliśmy z rodzicami na jakiś film historyczny, coś o błędach i wypaczeniach. – Czy dzisiaj też mogą zrobić takie rzeczy? – spytałem po seansie. – Nie – uspokoił mnie ojciec, a po chwili dodał: – Wymyślą coś nowego.

Ulubionym bohaterem epizodycznym socjalistycznego kina pozostawał namydlony mężczyzna – gdy przepasany ręcznikiem i oślepiony szamponem, wędruje w poszukiwaniu hydraulika (lub pijanego dozorcy z kluczami od pionu).

Napięcie spada. Okręty zmieniają kurs. Samoloty wracają do bazy. Kolejka wzdycha. Państwa upadają. Święte prawa własności przechodzą z rąk do rąk. Na polityków czeka trybunał stanu albo sąd w Hadze. Tylko urzędniczki są wieczne. Potężniejsze od premierów, prezydentów i sekretarzy. Ponieważ ich supermocą jest obojętność.

Pamiętam ją w siódmym dniu stanu wojennego: – Chciałabym się dowiedzieć, gdzie jest mój brat. Zabrali go z domu trzej cywile. – Jak nazwisko? – A po chwili: – Nikogo takiego nie mamy. – W takim razie chcę zgłosić porwanie brata przez trzech mężczyzn podających się za funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. – To ja jeszcze sprawdzę. Jak nazwisko?

Stalinizm skończył się w chwili opisanej przez Marka Hłaskę: w amatorskim teatrze trwa właśnie przedstawienie o Korei czy przodownikach pracy, na scenę wpada jeden z widzów i wbija nóż w pierś głównego bohatera z okrzykiem: „A ty Jadźki pierdolić nie będziesz!”. Mniej więcej wtedy zaczynała się młodość moich rodziców. Już zawsze lubili takie powiedzonka. Pierdolić w czapkę styl wysoki. Sraty, graty, dupa w kraty.

Pani Władzia zawsze mówiła, że o porządnych ludziach nie piszą w gazetach. W zasadzie tę myśl można rozszerzyć. Porządni ludzie nie piszą w gazetach.

Polityka to rzeczy, na które nie mamy już żadnego wpływu. Nie pomoże nitkowanie, pasta z fluorem. Nie pomoże rezygnacja z czerwonego mięsa i słodyczy. Nie pomogą ćwiczenia. Marszobiegi. Basen. Badania kontrolne. Nie jesteśmy niczemu winni. Polityka – nasz odpowiednik angielskiej pogody.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *