Leci, co ma lecieć

Koniec obron prac licencjackich i magisterskich w tym sezonie! Jako ostatnia pracy licencjackiej napisanej pod moim światłym kierownictwem broniła pani Sara. Temat: „Choroba Alzheimera w filmie. Wybrane przykłady”. A potem coś z pola uprawnego.:

Portal NaTemat pyta o szanse planowanej polskiej superprodukcji „Legiony”.:

Polacy nie potrafią zrobić dobrego filmu historycznego z epickim rozmachem. Jednak cały czas próbują. „Smoleńsk” i „Historia Roja” to początek. Przed nami m.in. „Dywizjon 303” i „Legiony”. • Fot. kadry z filmów / Jerzy Gumowski, Michał Lepecki / Agencja Gazeta
Historia lubi się powtarzać, a w Polsce robi to wybitnie bez skrupułów i litości. Polskie superprodukcje jak przed laty zaczynają służyć propagandzie władz i robione są nie z artystycznych pobudek, lecz na zamówienie rządu. „Historia Roja” czy „Smoleńsk” to jaskółki zwiastujące wiosnę, a raczej… jesień średniowiecza. Trwa produkcja m. in. „Dywizjonu 303”, a za chwilę ruszają zdjęcia do „Legionów”. Szykują się kolejne porażki i gwałty na logice oraz inteligencji widza, bo twórcy powielają klęskogenne schematy.

Za produkcję „Dywizjonu 303” odpowiada Film Media S. A. studio, spod którego skrzydeł (a może czegoś innego?) wyszedł tragiczny gniot „Kac Wawa”. Już teraz film na podstawie książki Arkadego Fiedlera o tym samym tytule ma problemy. A chodzi o zarzucane przez dziennikarzy i historyków… zakłamanie historyczne. Historia słynnego batalionu już miała mieć premierę w marcu tego roku, jednak na razie stoi pod znakiem zapytania. Najlepiej jak będzie przekreślona, bo i tak batalistyczne sceny przedstawione w oryginale w połączeniu ze skromnym budżetem filmu (14 mln zł) znów wystawią producentów na pośmiewisko, widzowie poczują się zdegustowani, a pamięć o bohaterskich, polskich lotnikach zbrukana.

Zdjęcia z planu „Dywizjonu 303” prezentują się nawet dobrze.•Fot. Bartosz Mrozowski / Film Media S. A.
Jednak to „Legiony” mogą być filmem, który pogrzebie naszą wiarę w polską kinematografię patriotyczno-historyczną. Wystarczy powiedzieć, że stoją za nim twórcy… „Smoleńska”. Tym razem na tapetę biorą słynną formację marszałka Józefa Piłsudskiego, a całość powstaje na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Budżet jest ogromny jak na polskie realia: ponad 28 mln złotych z czego 6 mln pochodzi z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej – to maksymalna kwota jaką można uzyskać. Zdjęcia ruszają w przyszłym miesiącu, premiera w przyszłym roku. Czyli wszystko znów będzie zrobione na kolanie (a mieliśmy z nich przecież wstać!) i znów za śmieszne, jak na epickie dzieło, pieniądze.
Maciej Pawlicki
Producent „Legionów”
„Legiony” to klasyczne kino wojenne opowiedziane z wielkim rozmachem, przy użyciu najnowocześniejszych technik filmowych. Pokażemy najpiękniejsze i najbardziej dramatyczne karty epopei legionowej, łącznie ze słynną szarżą ułanów pod Rokitną, która będzie jedną z najbardziej spektakularnych sekwencji filmu.” Czytaj więcej
Kino patriotyczne to raczej kpina z historii Polski
Najpierw rozgraniczmy kino historyczne od kina propagandowego. Nie każdy film opowiadający o dziejach Polski musi być zły. „Kanał” Andrzeja Wajdy przedstawia autorską wizję Powstania Warszawskiego w sposób wybitny. To sztuka, a nie Polska Kronika Filmowa. „Smoleńsk” był niejako dokumentem fabularyzowanym, który miał przekonać widzów do tego, że katastrofa lotnicza była zamachem, a nie nieszczęśliwym wypadkiem. Ci co w to wierzą oglądali „wizualizację” z wypiekami na twarzy, pozostali jeszcze bardziej uwierzyli, że to tylko bajka wciskana od lat przez Antoniego Macierewicza. A ogólnie wyszedł z tego kiepsko zagrany i poprowadzony thriller ze średnią oceną 1,2/10 w największej bazie filmów IMDb.

Propaganda „Smoleńska” prawie nikomu się nie podobała.•Fot. Michał Lepecki / Agencja Gazeta
Jest jeszcze dopiero co raczkujące kino „antypropagandowe”. Od niedawna takie filmy w Polsce mogą powstawać, bo i od niedawna można u nas kręcić co się chce. „Ida” czy „Pokłosie” to przykłady filmów, które nakręcono na podstawie niewygodnych faktów z historii Polski. Pomimo tego, że zostały dobrze zrealizowane, zostały okrzyknięte „antypolskimi”, a twórcy zmagali się z groźbami ze strony prawicy. Przecież „zły to ptak, co swe gniazdo plugawi”. Lepiej więc w filmie skłamać w dobrej wierze, niż źle mówić o Polakach
Wiesław Kot
Krytyk filmowy
„Końcówka lat 60. Zbliża się rocznica bitwy pod Grunwaldem i całe moce polskiego kina przekierowane są na jeden film z polecenia towarzysza Władysława Gomułki. „Krzyżacy” Aleksandra Forda mają dać odpór „odwetowcom z Bonn”. Jak trzeba było położyć słup wysokiego napięcia, żeby uzyskać ładny pejzaż na potrzeby filmu to się ten słup położyło i średniej wielkości Elbląg był przez pół dnia bez prądu. I nikt nie śmiał słowa powiedzieć. Film obejrzało 10 mln widzów, bo do kin pędzono szkoły, garnizony, straże pożarne itd. Film był ciężki, nudny, bezmyślny, agitujący przeciwko Niemcom.”
„Było to w bardzo nieszczęśliwym momencie. Polska szkoła filmowa dziełami Andrzeja Wajdy czy Andrzeja Munka prowadziła bardzo interesującą dyskusję na temat naszego miejsca w Europie, „bić się czy się nie bić”, „co to znaczy być Polakiem?”. Chodzi o takie produkcje „Eroica”, „Popioły” czy „Kanał”. I jak Wajda zobaczył „Krzyżaków” to powiedział „cała nasza robota tym jednym filmem została po prostu zmarnowana”.
Wielki powrót propagandy
I historia znów zatacza koło. Zabawne jest to zwłaszcza w kontekście „walki z komuną”, powielając przy tym jej metody. Pytanie tylko: po co? – Potrzebny jest każdy dobry film w sensie artystycznym. Nakładanie na film zobowiązań formacyjnych, edukacyjnych, umoralniających, patriotyzujących jest działaniem zbędnym i chybionym – tłumaczy Wiesław Kot, krytyk filmowy. – Polacy się po prostu nie uczą, powielając te same błędy.
Teraz powtórka z patriotycznej rozrywki będzie w przypadku „Legionów” – Wywalimy 28 mln złotych i co? Kto chce wiedzieć jaki był Piłsudski to już wie. Mieliśmy do niego wiele podejść: „Zamach stanu” Filipskiego, „Śmierć prezydenta” Kawalerowicza, był serial „Józef Piłsudski” czy Daniela Olbrychskiego w „1920 Bitwa Warszawska” – wylicza Wiesław Kot. Ten ostatni jest zupełnie zapomniany. – Nie umieliśmy nakręcić prostego filmu o tym, że żołnierz jedzie na wojnę i wraca. Był to poziom sztuki świetlicowej z lat 50. Teraz dostaniemy przypuszczalnie film „Bitwa pod Racławicami” z lat 20-tych, ale z datą: „2018 rok”.

Kościuszko pod Racławicami, 1938 rok.
„Epickie” kino historyczne w Polsce cały czas zalicza epickie klapy. Pamiętamy najdroższe w dziejach „Quo Vadis” Jerzego Kawalerowicza za 76 mln złotych. Przepłacony gniot już nie jest puszczany nawet w telewizji w przeciwieństwie do mającego już swoje lata „Ben Hura” na którym się przecież wzorowano. „Pan Tadeusz”, choć był kiepski to jednak obejrzeli go chyba wszyscy. Ale np. taka polsko-włoska „Bitwa pod Wiedniem” sprzed 5 lat za 50 mln złotych lub „Hiszpanka” sprzed 2 lat za 24 mln? Z założenia wielkie widowiska, a w efekcie wielkie, kiczowate potwory o których prawie nikt nie słyszał.
Lidl przedstawia: przepisy na grilla, jakich jeszcze nie znasz! Odbierz nowy e-book zapisując się do newslettera.
Zapisuję się!
Nie, dziękuję. (pokaż inny program)

Jedynie „Miasto 44” jak dla mnie zostało niedocenione. Ten film miał być przerysowany i przesadzony, bo tak Powstanie Warszawskie widzieli sami uczestnicy. Wycieńczeni, bez nadziei wyobrażali sobie pewne niestworzone rzeczy jak np. deszcz z krwi czy pocałunek wśród świszczących kul. Tak teraz i my widzimy te wydarzenia dodając im mitologie. Reżyser Jan Komasa latami pracował nad filmem, by właśnie skłonić do dyskusji tak jak kiedyś polska szkoła filmowa. A ludzie to shejtowali, bo w tle leciał dubstep. Autorska wizja najwyraźniej przerosła inteligencję Polaków.

„Miasto 44” to nie był zły film. Trzeba tylko zrobić „co autor miał na myśli?”•Kadr z filmu
[Tradycyjne porównanie z Hollywood]
Nawet w słynących z epickości Stanach Zjednoczonych przez pewien czas przestały powstawać filmy historyczne kręcone z rozmachem. Po klęsce „Kleopatry” z 1963 roku zły urok odczynił „Gladiator” w 2000 roku. Zresztą USA to perfekcyjny przykład tego jak robić kino patriotyczne, nie wystawiając się na ośmieszenie i do tego ciekawe dla nie-Amerykanów.

Ale spójrzmy na ich podejście. Często jest niestandardowe. U nich są albo pełnokrwiści bohaterowie albo ciekawa historia właśnie na historycznym tle. „Szeregowiec Ryan”, „Kompania Braci” – ok, jest rozmach, ale patos jest tutaj wpleciony między fabułę o ludziach, którzy nie epatując nachalnym patriotyzmem są wzorami do naśladowania. „Łowca Jeleni” to film wojenny, który nawet nie pokazując scen batalistycznych, pokazuje piekło wojny”. „Forrest Gump” to też przecież epicka epopeja z wielką historią w Ameryki w tle, a zobaczcie jak zmyślnie nakręcona. To jest właśnie takie autorskie kino, które dekady temu robił Wajda. Myślicie, że czemu dostał Oscara za całokształt twórczości? Bo pokolenia filmowców amerykańskich się na nim wychowały.

Andrzej Wajda dostał Oscara za całokształt twórczości w 2000 roku.
„Ale w Hollywoodzie to są ogromne pieniądze” – każdy tak myśli. No są, nie oszukujmy się. Jednak technika komputerowa rozwija się na tyle szybko, że już nie potrzeba wielkich nakładów, by zrobić animację komputerową. Jednak nie można się też porywać z motyką na słońce. Nie lepiej zrobić mniejszy film z innym podejściem? Nieeeeee po co! Szlachta baluje! Zróbmy sobie epickie bitwy za budżet wysoki jak pensja ochroniarza w Hollywood ku chwale Ojczyzny! Można wejść w kooprodukcje jak robią to Amerykanie, ale z kim mielibyśmy kręcić filmy w których Polska jest najlepszym państwem świata?

Pieniądze to nie wszystko
I znów mamy sytuacje jak przed laty. Polska szkoła filmowa się odradza, można mówić o nowej fali. Mamy zdolnych młodych twórców, którzy prezentują świeże, offowe podejście w takich filmach jak „Córki dancingu”, „Hardkor Disco” czy nawet „Sala samobójców” i oscarowa „Ida”. Zamiast ich wspierać, wykłada się pieniądze na buble, które są papką dla mózgu. A przecież patriotyzm można krzewić nie tylko w bezpośredniej wymowie, ale przez dobre filmy. Tak by usłyszał o nich świat, a sami z chęcią dreptalibyśmy do kina. Co zresztą już robimy, bo coraz częściej chodzimy na filmy z biało-czerwoną flagą. I ten trend perfidnie chcą wykorzystać „prawdziwi” patrioci. Nawet młody, zdolny Krzysztof Zalewski, odtwórca tytułowej roli w „Historii Roja”, jest zniesmaczony tym, że zagrał w „pierwszym filmie dobrej zmiany”.

Problemem u nas jest też oddawanie epickich filmów niewłaściwym osobom i robienie ich naprędce. Peter Jackson, który wcześniej słynął z horrorów klasy B jak „Zły smak” czy „Martwica mózgu” nagle dostał górę dolarów na „Władcę pierścieni”, bo przygotowywał to latami. Szukał plenerów w Nowej Zelandii, przedstawiał różne koncepcje, a przede wszystkim jako jedna osoba, miał konkretną wizję.

Chyba nigdy nie doczekamy się takiej epickości w polskim filmie.•Kadr z „Władcy pierścieni”
Tymczasem przy polskich filmach zazwyczaj pracuje kilku scenarzystów, a każdy ma przecież swój pomysł. W przypadku „Legionów” jest aż 4 scenarzystów! Podobnie było przy „Smoleńsku”. A tam gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść. I jeszcze żeby „miały” odpowiednie umiejętności. Reżyser „Legionów” Dariusz Gajewski zasłynął nudnawą, przydługą, kameralną „Warszawą”. A teraz w rok ma ogarnąć wojenną superprodukcję. To się nie może udać. Jerzy Kawalerowicz nie miał doświadczenia w filmach awanturniczych i na starość dostał pełne zwrotów i samej akcji „Quo Vadis” co mu wyszło z opłakanym skutkiem.

Polskie kino narodowe niczym Ikar… z popiołów
Zostawmy więc epickie filmy Amerykanom, a sami skupmy się na mniejszych historiach. Dlaczego nie powstała jeszcze fabularna wersja misji Jana Karskiego? Bez dodatkowego efekciarstwa czy fikcyjnych zdarzeń nadaje się na film szpiegowski w stylu Jamesa Bonda. No tak, ale przecież pomagał Żydom informując świat o Holocauście. Przecież prawicy by to nie przeszło przez usta i oczy, pomimo tego, że Karski był też zatwardziałym Katolikiem.

Krytyk Wiesław Kot daje za przykład historię śmierci pilotów Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury.– Wygrali międzynarodowe zawody lotnicze Challenge w 1932 roku w Berlinie. Jak wrócili do Warszawy to ich ludzie nosili na rękach. Po kilku dniach lecieli na następny meeting do Pragi tyle, że trochę woda sodowa uderzyła im do głowy. Zapomnieli sprawdzić maszyny, a był to wyklepany gdzieś w hangarach Okęciu samolocik. Lecieli, dmuchnął wiatr i rozpadł się w powietrzu. Nie mieli szans przeżyć. To jest bardzo polska historia – mówi Kot.

I tak podejrzewam, że po Legionach Polskich Piłsudskiego polska kinematografia narodowa weźmie się za husarię i bitwę pod Wiedniem. A to już będzie taka masakra na rozumie i godności jaką wojska pod dowództwem Jana III Sobieskiego sprawiły Imperium Osmańskiemu.

Jeden komentarz do “Leci, co ma lecieć

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *