Lebiodowe Chwaściewki

W wielkopolskich lasach nuda i banał. Jak na pocztówce:

Tym bardziej „szanujmy wspomnienia”:
W Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku (koło Radomia) wystawa prac Jana Szczepkowskiego (1878-1964). To jego dziełem są m. in. płaskorzeźby na frontonie sejmu czy gmachu PAP. Ale mnie najbardziej w jego pracach urzekły postaci ludzkie. Lubię bowiem oglądać osoby godne, skłonne do refleksji, o umysłach pogłębionych. Znakiem tego, iż głowa jest ciężka od myśli był swego czasu – u ekskluzywnych klientów każdego zawodowego fotografa – gest wspierania tej umęczonej głowy dłonią. Tak, głowa jest przepełniona, trzeba ją podeprzeć. A Szczepkowski miał wielu takich modeli. Najpierw głowa ciążyła jemu samemu:

A potem jego bohaterom:

W rozległym orońskim parku napotkaliśmy wiele arcydzieł. Przykładowo: „Trzy kobiety na trawie”. Jest to dzieło tak doniosłe, że jego tytuł podano także w wersji angielskiej. Szkoda tylko, że z błędem. A może on jest częścią tej prowokacji artystycznej?:

Uroda tych dam uwiodła mnie do tego stopnia, że z ochotą wkomponowałem się w ich towarzystwo:

Dorota zaś zmierzyła się z dziełem Petera Lewandowskiego „Granitowa kobieta” (1987), dla którego z powodzeniem mogłaby być modelem:

Z daleka migotali „Nierozpoznani”, ale myśmy ich rozpoznali od razu. Mimo, że byli w wersji mini. W Poznaniu mamy dwa razy większych. I z porządnego żeliwa:

Odkryliśmy też rzeźby kontestujące władze PRL-u. Przykładowo utwór Andrzeja Jocza z roku 1986. Nazywa się „Autonomizm IX” i ta aluzja była w czasach Jaruzelskiego bardzo czytelna:

Zdarzało się, że rzeźby wynikały z przyrody. Na przykład ze stawu:

Do jednego z dzieł sztuki musiałem był pozować przed rokiem, bo wyraźnie widać, ile od tego czasu schudłem:

W pobliskim pałacu Józefa Brandta – wnętrza dworkowe z pełnym wyposażeniem. Jak bardzo pełnym? Bardzo! Oto eksponat, który zafascynował mnie najmocniej:

W opisie stało: „Sedes w skrzyni, w formie kufra, drewno fornirowane orzechem, intarsja, koniec XIX wieku.” I pomyśleć: minęło sto lat, nastąpił kolosalny postęp techniczny, a człowiek się załatwia na byle plastiku. Podczas gdy jakiś hrabia już sto lat temu z hakiem wypróżniał się na fornirowanym orzechu.
W muzealnym parku ciągle przybywa eksponatów. Niektórych nie zdążono jeszcze opisać. Przymierzyłem się do tego sam. Oto „Schodzieniec półpłaski VII”:

A to „Podajnik dezintegracja IX”:

Eksponaty sztuki współczesnej można było napotkać także w części biurowej muzeum. Oto „Plasteliniak pieczątkoidalny VI”. Ostatni raz widziałem podobne eksponaty w studium wojskowym, około roku 1984. Widocznie sztuka się umasowiła:

Uważam jednak, że najciekawszym okazem w Orońsku były nie rzeźby, lecz praca plastyczna (metal i emalia) umieszczona dyskretnie na ścianie Muzeum:

Aby bukiet atrakcji był pełny, miły młody człowiek zaprowadził mnie na ekspozycję „obiecującego twórcy komiksów” z Węgier. Musiałem przyznać: Attila Futaki to twórca naprawdę obiecujący:

Nasza wycieczka zyskała nawet swoją ramę. Zaczęła się od „Pana Tadeusza” i nim skończyła. Oto bowiem w Sulejowie poszliśmy na koniec dnia obejrzeć, po raz kolejny zresztą, opactwo pocysterskie. Jak w całej Polsce w sobotni wieczór, także i tu młoda para miała sesję fotograficzną. Poprzednią widzieliśmy trzy dni wcześniej w scenerii pałacu w Gołuchowie. Co ma do tego „Pan Tadeusz”? Otóż wieczór był pogodny i ciepły, okolica wilgotna. Komary cięły jak najęte. Druhna, która towarzyszyła młodym podczas sesji fotograficznej, nosiła krótką spódniczkę. Póki komary cięły ją po odsłoniętych nogach, pół biedy. Gorzej, że cholery dostały się pod tę kusą spódniczkę. Biedna druhna próbowała się ich stamtąd pozbyć, ale ludzie się kręcili. Zrozumiała w końcu, że najlepszy sposób to kucnąć i przeczekać plagę. Ja chciałem się rzucić z pomocą, bo w „Panu Tadeuszu” stało wyraźnie, że jak Telimenę oblazły mrówki to… Ale Dorota osadziła mnie na miejscu nieprzystojnym słowem. Ściśle mówiąc użyła wielu nieprzyzwoitych słów:

I grande finale.
Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,
Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,
Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze,
Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty
Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,
Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,
Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa:

Z rzeczy zaległych jeszcze przegląd prasy:
„Życie Podkarpackie”. Opis wypadku: „Kierowca ciężarówki na prostym odcinku drogi stracił nad nią panowanie.”
Nekrolog Jana Cholewy. Długą listę zasług zmarłego otwiera: „Niestrudzony bojownik o wartości chrześcijańskie”. Zamyka: „Długoletni pracownik Urzędu Miasta Przeworska”.
Biblioteka Publiczna w Przeworsku wyłoniła zwycięzcę konkursu „Najlepszy Czytelnik Wakacji”. Wygrał go Gabriel Kruczek, który w czasie wakacji wypożyczył (i zapewne przeczytał) 102 książki.
Przeworska Kapela Podwórkowa „Beka” otrzymała odznaczenie „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.
W Horyńcu – konkurs „Sposób na pieroga”. Wygrał zespół miejscowych pań Lebiodowe Chwaściewki przed Słonecznymi Sakiewkami.

Się siedzi, się słucha. Mnóstwo. A choćby i Emerson Like & Palmer “Live in Poland”.  Nie śpiewają „Ce la vie” – szkoda.
Zagrają kawałek Bacha, kawałek Musorgskiego. Ale z tych łatwiejszych, rozpoznawalnych dla słuchaczy rocka. Tylko, czy jak ktoś chce posłuchać Bacha, to idzie na koncert Emersonów? Chyba, że w Polsce…:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *