W tygodniku Przegląd zabawa we własne kryteria Oscarowe.:
Jeszcze Ratyzbona (Regensburg). Wiadomo, gdzie po wojnie zadekował się Brunner,że książki mogą być na wagę, a biskup może (co wcale nie takie rzadkie) demonstrować trzeci stopień otyłości. I takie tam…:
W Barcelonie czy Havanie są bary, które reklamują się hasłem „Hemingway nigdy tu nie był”. Less is more.
Przepraszam, chodziło oczywiście o Hawanę a nie o „Havanę”.
Czekam na banery (może już są?): „Tej restauracji nie rewolucjonizowała Magda Gessler”.
Napis na polskich murach: „Tu byłem. Tony Halik”.
W Ratyzbonie minęliśmy pizzerię o nazwie „Balboa”, ale Dorota nie kojarzyła, skąd taka nazwa, więc nie dałem zdjęcia szyldu…
Brunner skojarzył mi się z nieżyjącym już Robertem Brutterem, który naprawdę nazywał się Andrzej Grembowicz. Kiedyś dostał awizo z poczty na nazwisko Brutter. Pani w okienku patrzy na dowód osobisty i widzi nazwisko Grembowicz. Pyta zatem: „a pan to w jakim charakterze mieszka razem z panem Brutterem?”.
Odsłuchałem parę jego miniatur kryminalnych. Bardzo zręcznie skrojone – zwłaszcza jak na polskie realia…
Lubię sformułowanie: „jak na polskie realia”. Znaczy, gdyby nie te obiektywne trudności, to dopiero byśmy pokazali światu…
Bo my od dawna w przeciągu…
Jak to powiedział Giedroyc: „kraj otwarty na wszystkie wiatry historii”.