Zaległości sprzed paru dni, bo wreszcie dorwałem się do sieci. Najpierw Śląsk, Racibórz i okolice. Wielokrotnie powtarzam: tylko ruszyć dupsko z fotela, a już się mnóstwo dzieje.
W miasteczku Krzanowice (tablica przydrożna głosi, że to dawne Kranowitz), gdzie mamy motel, zapadł już zmierzch. Ulice puste, a my wiemy, że tylko, ze to na ulicy Cegielnianej. O dokładniejsza lokalizację nie ma kogo spytać. Na szczęście na ryneczku siedzą i gawędzą dwie pannice. Ale „też są nietutejsze, tutaj”. Nieopodal ku znanym tylko sobie celom podąża pewien miejscowy, ale czyni to wielokrotnym zygzakiem. Widać, że jest w podróży wewnętrznej. Nie przeszkadzamy. Przechodzi jednak pewien starszy pan. Mieszka tu zapewne od lat, więc kto wie lepiej niż on, gdzie ta Cegielniana. Starszy pan z bliższej odległości zdradza jednak pewną zażyłość z monopolem spirytusowym. Pytany o ulicę Cegielnianą odpowiada, że nie zna takiej. Zna za to ulicę generała Pawłowa. Cóż się okazuje? Ulica Cegielniana była zaledwie o sto metrów od miejsca, w którym go pytaliśmy. Pytaliśmy później, z ciekawości, o ulicę Pawłowa, ale takiej w Krzanowicach nie ma. I nikt nie pamięta, żeby kiedyś była. Gdyby się o tym starszy pan dowiedział, byłby zapewne tak samo zaskoczony jak my.
Biblioteka w Raciborzu to świetnie zachowana willa z początków zeszłego wieku, usytuowana w cienistej alei kasztanowej. Nastrój w czystej postaci. W takim miejscu chce się pracować, czytać. Opowiadam o dniu powszednim w Polsce lat 80. i 90. z tymi wyborami 4. czerwca pośrodku. Jak zawsze, największą uwagę zwracam na tych, którzy nie słuchają. W tym wypadku na pewnego staruszka, któremu oczy się nieustannie zamykają, a głowa opada na piersi. Walczy, nie poddaje się, ale sen jest silniejszy od niego. Po 40. minutach rezygnuje i wychodzi. Na szczęście tylko on jeden. Po wystąpieniu, w ramach dyskusji, pewna pani podchodzi i mówi, że zgadza się, co mówiłem. Że ona też w latach 80. nabyła prawo do kupna majtek poza kolejnością po oddaniu 300 kapsli z butelek na mleko. Uznałem to za komplement pod adresem mojego wystąpienia i przyjąłem go z chłodną wdzięcznością.
W Bytomiu Dorota ciągnie mnie do rodzaju baru mlecznego, bo tam – podobno – kipi prawdziwe życie. Rzeczywiście – jedni goście odbierają dania przy barze, a innym pani kucharka (bo nawet nie bufetowa) donosi do stolika. Jak temu starszemu panu, który siedział obok nas: „Proszę, panie dyrektorze.” Niektórzy klienci pytają najpierw o cenę: „- Co jest dzisiaj za pięć złotych?” Bufetowa podaje – oni decydują się albo nie. Inna znowu klientka zażyczyła sobie kaszy. „- Kasza może być, ale jutro, bo gotowanie trochę trwa. Jak pani zamawia, to proszę przyjść jutro o 11.00, kasza będzie.” Inny starszy pan pyta damę w jego wieku, czy może się dosiąść. „- A siadaj pan” – odpowiada za nią bufetowa. „- Panie, żeby pan wiedział, ile myśmy tu par wyswatali tylko dlatego, że ktoś się do kogoś dosiadł…”