Niedziela na Kujawach. Tak z dziesięć miejsc w krótkim objeździe, w ramach 30-stopniowego upału. Ale to nawet tak bardzo nie szkodzi: ten sierpień trzeba poczuć. Zimą w tych samych miejscach będą zupełnie odmienne klimaty. Więc nie ma co zwlekać, zwłaszcza, że fasada Kościoła Wniebowzięcia w Trzemesznie (musiał się tu na mszach strasznie nudzić młody Waldorff) przypomina:
W Strzelnie obok Rotundy św. Prokopa „rycerze trzej”. Takich na „szlaku piastowskim” można spotkać co kawałek. Rycerze są z drewna i dykty:
I już następna trójka. W Kruszwicy:
Na Gopłem, pod Mysią Wieżą, „ogródek wiedeński” (w niedzielę nieczynny, bo po co?). Piastowie Piastami, ale jesteśmy przecież w Unii:
Poza tym ze wszystkich zabytków mnie najbardziej rzuciła się w oczy ekskluzywna mozaika pewnie tak z czasów środkowego Gomułki, kiedy to takie piastowskie miejsca bywały szczególnie hołubione. Zadbana i odrestaurowana. PRL zatopiony w kropli bursztynu:
Pod Mysią Wieżą – jak wszędzie – banery reklamowe. W przypadku tego, hasło reklamowe wydało mi się jakieś niepełne. Czyż nie powinno być: „Zmieniamy oblicze energii. Tej energii!”? :
Oto Płowce. Ostatni raz byłem tutaj na rowerze w ponure i deszczowe lato 1984. Pod Płowcami rozegra się latem 2014 jedna z wielu bitew na ziemiach polskich. Jak zwykle w takich wypadkach pali mnie ciekawość, kto zwycięży w tej reedycji:
W Płowcach najbardziej klimatyczna biblioteka, jaką widziałem ostatnimi czasy – dworek jak z Orzeszkowej, Konopnickiej:
Przed dworkiem, w akacjowym gaju, czytelnia:
W Radziejowie, w miejscowym kościele franciszkanów trwają przygotowania do ustanowienia sanktuarium. Wydało mi się to odrobinę dziwne. Pomijając fakt, iż tablice przydrożne informują co parę kilometrów, że tu i tu jest kolejne sanktuarium. Odnoszę wrażenie, iż trend jest taki, aby sanktuarium było w każdej polskiej parafii. Poza tym miałem wrażenie – najwyraźniej mylne – że kościół staje się sanktuarium bardzo powoli, po cichu i nie bardzo wiadomo, w którym momencie się nim stał. Na to potrzeba – myślałem – wielowiekowej tradycji. I kiedy ona okrzepnie, wówczas można nieśmiało zatrącić, że taka a taka świątynia może za sanktuarium uchodzić. A w Radziejowie będzie tak, że np. 14. września tego roku o 16.30 kościół jeszcze sanktuarium nie będzie, a o 17.00 tego samego dnia – już tak:
W Brześciu Kujawskim, w rynku, na skrzynce z urządzeniami elektrycznymi plakat Obozu Narodowo-Radykalnego wzywający do zasilania jego szeregów. Ze wstydem musiałem przyznać, że tak narodowo-radykalny to nie jestem:
Sto metrów dalej pomnik najsłynniejszego obywatela Brześcia, króla Łokietka. Król, zgodnie z przekazem historycznym, mierzy metr czterdzieści w koronie. Na cokole napis: „Ad maximam Poloniae gloriam.” (Na największą chwałę Polski). Wszystko O.K., tylko ta drobna niezręczność. W okolicy króla Łokietka nie powinno się używać łacińskiego przymiotnika „maximus” (największy) w żadnym kontekście. Przysłowie powiada: W domu powieszonego nie mówi się o sznurze:
W Brześciu się rozrzewniłem. Bo tu rok temu kupiłem w sklepie „Wszystko po 5 złotych” obraz Elvisa z gitarą, po przecenie. Produkcja chińska. Pamiętam jak wzruszona pani sklepikarka wycierała go z kurzu i wręczała mi ze słowami: „- Ileż się ten Presley tu na pana naczekał…” A dziś – niedziela, sklep „Wszystko po 5 złotych zamknięty.” Ale gdy to piszę, Elvis uśmiecha się do mnie ze ściany jak przed rokiem ze sklepowej półki:
Cdn.
To bardzo dobry tekst, do szerszego wykorzystania w handlu. Np. w mięsnym: „Panie, ileż się ta kiełbasa na Pana naczekała. Od kwietnia chyba”. W ten sposób wpędza się klienta w poczucie winy, że tak zwlekał z nabyciem.
A Płowce to tam, gdzie krzyżackie dzieci przymocowywaliśmy do machin oblężniczych? Czy to może pod Stoczkiem?
Z tą przyspieszoną sanktuaryzacją to jak z pojęciem „kultowy”. Teraz film staje się kultowy mocą dekretu dystrybutora, a książka – przez namaszczenie przez „wydawcę”. Ostatnio widziałem na afiszu, że wchodzi kultowy film na podstawie powieści Le Carre (Bardzo Poszukiwany Człowiek).
Z tym kupowaniem dzieł sztuki to trzy światy. Niedawno w Łagowie kupowałem u pewnego manszarda obrazki, bo wyglądały jak by je wyszabrowano w okolicy w 1946. Ale podniosłem też z chodnika antyramę z Rolling Stonesami, tylko obtłuczoną. „- Bardzo dobry wybór.” – pochwalił mnie sprzedawca. I kupiłbym to, gdyby obrazek nie był urwany w miejscu, gdzie powinien stać Charlie Watts. A jego lubię najbardziej. Nie kupiłem, ale też do tej pory przeżałować nie mogę.
Dzieci i machiny to podobno – było w szkolnej czytance – pod Niemczą. Przejeżdżałem ze dwa tygodnie temu. Trzy stare chałupy na krzyż. I komuś chciałoby się tłuc o takie badziewie?
A w ogóle to mi się od razu kojarzy ten chłopczyk z pomnika na Starówce (w za dużym hełmie). Jakoś ostatnimi laty mało go eksponują. Bo kiedyś modne było, że my do nich to strzelaliśmy z brylantów. Potem ktoś się zorientował, że ta pijana dzicz Diliwangera miała nasze „brylanty” w dupie. I ucichło.
Czytam właśnie tego „Bardzo poszukiwanego człowieka”. Jestem już – bez przesady – na 38 stronie. I franca nie robi się kultowa nawet na centymetr. Daję jej szansę na jakieś 20 kolejnych stron. Jak nie – kasuję (bo wersja elektroniczna). Gdyby była papierowa, już ja bym wiedział, jak tego „Człowieka” upokorzyć! Za moją krzywdę!
Bardzo celna uwaga, ta o diamentach i dupie. Podpisuję się wszystkimi rękami.
Dzieci przywiązane do machin oblężniczych były, według tzw. Galla Anonima, podczas obrony Głogowa w 1109r.
Powinno też być: pijana dzicz Dirlewangera.
Bardzo fajny blog. Pozdrawiam.
Dzięki za zwrócenie uwagi.
Co do machin oblężniczych: oczywiście powinienem sprawdzić. To pewnie kwestia jednego kliknięcia w internet (jak z tym Dirlewangerem). Nie robię tego jednak nie dlatego, że jestem taki leniwy. Po prostu bawi mnie igranie z własną pamięcią. Pisząc nie sprawdzam, nie weryfikuję. Tłukę, jak leci. A że pamięć mam jak durszlak, więc myli mi się wszystko ze wszystkim. Coś tam wiem, ale niedokładnie. A jeszcze word po mnie poprawia, z automatu. W rezultacie – pisze się historię, od nowa, ale na szczęście nikt nie zwraca na to uwagi.
Ale prawdziwym skandalem jest to, że Galla Anonima czytuję stanowczo zbyt rzadko.
Piękna mozaika:)
Z przyjemnością obejrzałem fotografie na Pańskiej witrynie. Rzeczywiście, jest na co popatrzeć, jak się człowiek nie spieszy. Jak bywam w Warszawie i spaceruję po ulicach, robię po kilkadziesiąt, nawet kilkaset zdjęć jednego dnia. Tu wstawiam jedno, dwa, żeby nie nudzić.
W Warszawie urzeka mnie to, że większość okien – obojętnie: w willi czy w bloku – na parterze ma kraty. Czy to lokalny trend w architekturze?
Pozdrawiam.