Krystyna Jaroszyńska „Tajemnica polisy nr 1111”:
Grzeczny, „pensjonarski” kryminał w realiach przedwojennych. O autorce: „Była córką lekarza psychiatry Tadeusza Jaroszyńskiego oraz pisarki Jadwigi z Jasińskich, secundo voto Kopeć. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Będąc studentką pisała w „Pionie” i „Bluszczu”. Uczestniczyła w powstaniu warszawskim. Po wojnie prowadziła z mężem gimnazjum w Krościenku. W latach 1952–1958 pracowała w Polskiej Akademii Nauk. W roku 1972 została docentem UW, a w 1978 jego profesorem.”
Cytaty:
Obserwowała go co dzień, w miarę możności jak najbardziej dyskretnie, i nieraz myślała: „Mógłby mi się podobać”. Były to myśli jakby nieosobiste, podziw platoniczny, jaki odczuwają nieraz młode dziewczęta na widok twarzy aktora filmowego czy przypadkowego przechodnia, gdy wiadomo, że nigdy się tego człowieka nie pozna, że życie realne potoczy się inną koleją. I nagle takie spotkanie!
… możliwości, które się przed nią otworzyły, potwierdzając jej życiową zasadę, że jakiekolwiek pożyteczne działanie odwraca nieprzychylny los.
Siedziała nieraz w pokoju przy szczelnie zamkniętym oknie, by odseparować się od odgłosów z zewnątrz. Zapalała jednego papierosa od drugiego i przypominała sobie, że w takiej właśnie zadymionej atmosferze lubił pracować Sherlock Holmes. Jej jednak los nie obdarzył ani umysłem genialnie lotnym, ani wiernym pomocnikiem Watsonem…
Gdy Kulcz zaproponował jej kieliszek koniaku i zaprowadził do bufetu, nie odmówiła. Wypiła jeden, potem drugi i nagle poczuła się jak człowiek krótkowzroczny, który włożył okulary.
Weronika słyszała nieraz o Monte Carlo, o najrozmaitszych, rzekomo wypróbowanych systemach gry, o wielkich fortunach, które przegrywano, i o tym, że właściciele kasyna zarabiają milionowe sumy. Czy może być coś bardziej odrażającego, jak robienie pieniędzy na ludzkich słabostkach i złych skłonnościach? To doprawdy nie jest w porządku, że państwo pozwala na istnienie takich lokali!
Zabraliśmy ze sobą pannę Nelę, a ona przyprowadziła znajomego, nawet dość sympatyczny chłopak. Mówi do niego „Funiu”…
Teraz nie odczuwała żadnych gwałtownych wzruszeń i snuła pracowicie proces logicznego myślenia w dziwnie powierzchownej warstwie mózgu.
… myślała zresztą jak gdyby powierzchnią mózgu, zostawiając w uśpieniu władze, które mogły być za chwilę potrzebne do szybkiego wyciągania wniosków i błyskawicznej decyzji.