Kazimierz Błahij „Śledztwo na dobranoc”:
Zamek Kołbacz na Pomorzu szczecińskim. Zima, noc, trup niemieckiego dziennikarza, śledztwo. Mogło być nieźle, gdyby autor nie silił się na „nowoczesną” narrację. Więc pozostawia czytelnika zmęczonym i znudzonym, niestety…
Cytaty:
Jeśli nie poznamy motywu zbrodni, to nie będziemy mogli powiedzieć ani słowa więcej. Ja uważam, że z tym rewersem to całkiem niegłupie, tylko mi się nie chce pomieścić w głowie, że jeden facet wali drugiego za kawałek papieru. Chociaż to przypomina mi karną z Nowej Huty. Obywatel pamięta? Tulipan kontra Sierżputowska? No, właśnie. Baba zarżnęła sąsiadkę brzytwą za klucz od góry na bieliznę… Więc też i tu mogło pójść o detal.
Słuchaj, Dąbal, czyś ty obudził całą wieś? — Wszyscy byli na chrzcinach u naczelnika poczty. Więc ostatnia wiadomość: w Golczewicach pędzą bimber. — Zostaw to powiatówce. Skąd wiesz? — Piłem na zdrowie nowo narodzonego. Musiałem — usprawiedliwia się Dąbal. — Daj ci, Boże, dobry wzrok.
Obcy plutonowy z twarzą wiejskiego chłopaka. Melduje się jak na apelu w rocznicę powstania organów bezpieczeństwa.
— Pospieszcie się — mówię do kierowcy. — Ślisko, obywatelu kapitanie. — Wszystko jedno. — Wszystko jedno tylko nieboszczykom, obywatelu kapitanie. Ale przyspiesza.
Wreszcie jest i posterunek. Parterowy budyneczek w głębi niewielkiego ogrodu mieści pocztę, MO i areszt. Komendant, wysuszony chłopina, dobrze już podpity, melduje się służbiście i wymownym ruchem wskazuje na Fritscha. Zapewne chciałby zaprezentować mi „klatkę”, w której zamyka miejscowych pijaczków, albo — i tak się zdarza — trzyma prosiaki.