Jussi Adler-Olsen „Zabójcy bażantów”:
Duński kryminał. Nawet, nawet…
Cytaty:
Kiedyś przejście policjanta na emeryturę to nie były żarty. Średnia długość życia emerytowanego policjanta, poprzedzonego wyczerpującą karierą zawodową, nie była nawet dwucyfrowa. Tylko dziennikarze byli w gorszej sytuacji, ale ta grupa zawodowa wypijała też więcej piwa. Na coś trzeba umrzeć.
W stłumionych krokach myśliwych wokół Ditleva znać było wyczekiwanie. Niektórzy byli silnie uzależnieni od tego kopa adrenaliny w mgle poranka. Naciśnięcie na spust potrafiło ich na długo zaspokoić. Zarabiali miliony, ale to dzięki zabijaniu czuli, że żyją.
Ta sprawa była jak zabawa z rtęcią. Trująca, gdy się jej dotknie, a zarazem nieuchwytna. Ulotna i konkretna jednocześnie.
Carl odchrząknął parę razy, ale stary rekin finansjery nie odrywał oczu od książki i spojrzał na nich dopiero, gdy doczytał do końca strony. Następnie wyrwał kartkę i rzucił na podłogę obok pozostałych. – Wtedy wiadomo, jak daleko się doczytało – powiedział.
– Za godzinę mamy wizytę w zakładzie karnym we Vridsløselille. Zbieramy się? Już na ulicy Egona Olsena, jak przemianowano dawną ulicę Więzienną,
Jedenaście lat w więzieniu zwykle zostawia po sobie ślady. Zgorzkniały wyraz twarzy, mętne spojrzenie, głębokie przeświadczenie o własnej bezużyteczności, które w końcu zaczyna się przejawiać w postawie ciała.
– Jego żona jest siostrą podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, a ten podsekretarz był bardzo dobrym adwersarzem komendantki podczas prac nad reformą. „Boże, jak w Dynastii! – pomyślał Carl. Wkrótce okaże się, że wszyscy są nieślubnymi dziećmi Blake’a Carringtona.