Jon Fosse „Drugie imię, Septologia I–II”:
Wiki: ” Pisze w języku nynorsk. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (2023).
Jest autorem powieści, poezji, książek dla dzieci, esejów i sztuk teatralnych. Jego twórczość zalicza się do norweskiego postmodernizmu. Książki Fossego przetłumaczono na ponad 50 języków, w tym polski, a dramaty wystawiono na wielu scenach świata. O jego znaczeniu niemiecki tygodnik „Die Woche” napisał: Na początku był Henryk Ibsen, następnie nie było nic, a teraz mamy Jona Fossego”.
Cytaty:
no i myślę, że ci, którzy tak myślą, nie mogą zbyt dobrze myśleć o Bogu, i myślę o Jezusie, o tym, jak On kochał dzieci, o tym, że powiedział, że dzieci są z królestwa Bożego i do królestwa Bożego należą, że to pięknie i prawdziwie pomyślane, myślę, więc dlaczego muszą zostać ochrzczone? one, które już należą do królestwa Bożego? myślę, no i myślę, że chrzest, chrzest dziecka, jest dobry, ale że on jest dla ludzi, a nie dla Boga, dla ludzi chrzest jest albo może być ważny, a najbardziej dla Kościoła, tak, głównie dla Kościoła, ale dla Boga ważny nie jest, bo one, dzieci, już są częścią królestwa Bożego i trzeba być jak one, jak dzieci, żeby do królestwa Bożego wejść, tak zostało napisane, myślę, no i myślę, że nie, muszę już przestać, bo sam myślę jak głupiec, myśląc o głupocie innych, jednocześnie sam nie mam jasności we własnych myślach, nie trzymają się kupy,
po części też udaje mi się wymyślić, co mówi obraz, ale nigdy co mówi naprawdę, bo obraz nigdy nie jest zrozumiały do końca, jakby był nie całkiem z tego świata, jak mawiają, myślę, to dziwne, tak, wręcz zdumiewające, bo on i ona siedzą teraz tak, jakby byli na jednym z takich niewypowiadalnych obrazów, które mam w głowie,
czasami myślę, że zostałem malarzem, ponieważ mam w głowie wszystkie te obrazy, tak, tyle obrazów, że są dla mnie udręką, tak, dręczą mnie, stale się pojawiając, prawie jak wizje, w dodatku w najprzeróżniejszych sytuacjach, a ja nie mogę nic na to poradzić, mogę jedynie malować, tak, podejmować próbę wymalowania tych obrazów, które we mnie utkwiły, nic innego, wymalowywać je po kolei, ale nigdy poprzez malowanie dokładnie tego, co widziałem i co we mnie utkwiło, nie, próbowałem tak wiele razy, ale wtedy maluję tylko to, co widziałem, i nic więcej, wówczas tylko jakby dubluję obraz i wychodzi z tego zła praca, a i tak nie mogę się pozbyć tego obrazu, który mam w sobie i który usiłuję wymalować, nie, muszę malować w taki sposób, który sprawi, że obraz, który we mnie utkwił, rozmyje się i zniknie, jakby stawał się niewidoczną i zapomnianą cząstką mnie samego, mojego wewnętrznego obrazu, tego jednego obrazu, którym jestem
ten obraz, nad którym teraz pracuje, może być naprawdę dobry, ale tak trudno mu namalować to, co naprawdę chce, i musi być bardzo ostrożny, bo niewiele trzeba, żeby zrobić za dużo, a wtedy cały obraz się popsuje i może się okazać, że nie da się odnaleźć tego, co w obrazie było dobre, tego, co obraz chce powiedzieć, czy jak to określić, właściwie tego nie można określić, bo obraz mówi, a jednocześnie nie mówi, obraz mówi, milcząc, tak, raczej pokazuje to, czego nie można powiedzieć,
później nie namalowałem już nic, co się może równać z tym, co namalowałem wtedy, powiedział, a ja pomyślałem, że on nie ma większego pojęcia o tym, co to jest dobry obraz, niż ma je krowia dupa, a ja z nim trzymam, z głupcem, tak, stale przebywam z człowiekiem, którego mam po prostu za durnia, myślę
myślę, a życie i malowanie nabierają sensu , ponieważ są związane z takim światłem, tak, to, co właściwie robię, malując, ma związek z niewidzialnym światłem, chociaż nikt inny go nie widzi, bo z pewnością tak jest, nie sądzę, żeby ktoś je widział, myślę, ludzie biorą je za coś innego, zastanawiają się, czy jakiś obraz jest dobry czy zły, tak mniej więcej, i właśnie dlatego nie znoszę myśleć o tamtych obrazach, które namalowałem jako dziecko, żeby zarobić pieniądze, to były tylko obrazy, nie miały w sobie światła, były jedynie piękne i dlatego były brzydkie, były takie rzeczywiste, świeciło na nich słońce i wszystko na tych obrazach było jasne, dlatego w ogóle nie ma w nich światła, a jeśli jest, to jedynie w cieniach, być może, myślę
obrazy często, tak, właściwie zawsze mają jakiś związek z czymś, co widziałem, co w pewien sposób we mnie utkwiło i co nagle znów widzę, to trochę jak wizja, jakbym miał olbrzymią kolekcję obrazów zmagazynowanych w głowie, obrazów, których nie potrafię zapomnieć i których usiłuję się pozbyć, malując je, mówię,
nigdy nie lubiłem rozmawiać o obrazie, nad którym pracuję, a w zasadzie o obrazie, który już jest gotowy, też nie lubię rozmawiać, jeśli obraz jest skończony, sam mówi to, co ma powiedzieć, ani mniej, ani więcej, obraz w swój milczący sposób mówi to, co można powiedzieć, a jeśli nie jest skończony, to słowami nie da się wyrazić, jaki ten obraz ma być, co powie,
i rozglądam się po innych w Gospodzie, siedzą ze swoimi piwami i papierosami, które są ich kruchą ochroną przed światem, siedzą, przytrzymując się papierosa i szklanki z piwem, a morze w nich jest ogromne, i podczas sztormu, i podczas ciszy morskiej, kiedy tak siedzą i czekają na następny i ostatni rejs, w jaki się wyprawią, ten, który nigdy się nie skończy, ten, z którego nigdy nie wrócą do domu, a strachu nie czują, będzie, co ma być, bo chyba jest w tym jakiś sens, tak, Pan Bóg musi mieć w tym swój cel,
profesor Christie mówił i opowiadał, i pokazywał slajdy, miał slajdy z rysunkami, z obrazami i rzeźbami ze wszystkich krajów i epok i opowiadał, i opowiadał, a to wszystko, co pokazywał i co potrafił opowiedzieć, było niesamowite, bo jedno dzieło sztuki było bardziej mistrzowskie od drugiego, tak, prawdę mówiąc, jeśli nie wcześniej, to wtedy zrozumiałem, jak niewiele sam mam do zaoferowania, prawie nic, ale coś jednak miałem i ja, coś bardzo własnego, bo w moich obrazach było coś, czego nie dało się znaleźć w żadnym innym obrazie, jaki widziałem, dostrzegałem to i nawet jeśli było tego niewiele, to przynajmniej coś było, umiałem coś, wiedziałem coś, widziałem coś, czego nie dało się zobaczyć w niczym z tego, co pokazywał profesor Christie, coś, co było inne i co miało w sobie własne światło, ale czy to wystarczy? czy można się uważać za artystę malarza tylko dlatego, że ma się coś zupełnie własnego w obrazach, które się maluje? nie trzeba czegoś więcej? tak, w ten sposób myślałem i zacząłem wątpić, czy potrafię malować obrazy, które będą coś warte, czy nie powinienem raczej z tego zrezygnować, bo ledwie mogłem uchodzić za artystę, to, co umiałem, i to, co miałem, a czego nie miał nikt inny, to było pewnie za mało, więc może powinienem
profesor Christie mówił i opowiadał, i pokazywał slajdy, miał slajdy z rysunkami, z obrazami i rzeźbami ze wszystkich krajów i epok i opowiadał, i opowiadał, a to wszystko, co pokazywał i co potrafił opowiedzieć, było niesamowite, bo jedno dzieło sztuki było bardziej mistrzowskie od drugiego, tak, prawdę mówiąc, jeśli nie wcześniej, to wtedy zrozumiałem, jak niewiele sam mam do zaoferowania, prawie nic, ale coś jednak miałem i ja, coś bardzo własnego, bo w moich obrazach było coś, czego nie dało się znaleźć w żadnym innym obrazie, jaki widziałem, dostrzegałem to i nawet jeśli było tego niewiele, to przynajmniej coś było, umiałem coś, wiedziałem coś, widziałem coś, czego nie dało się zobaczyć w niczym z tego, co pokazywał profesor Christie, coś, co było inne i co miało w sobie własne światło, ale czy to wystarczy?
to chwile, kiedy siedzę i patrzę w pustą nicość, i jestem opróżniony ze wszystkiego w absolutnej ciszy, są moją najszczerszą modlitwą, a jeśli już raz wejdę w tę pustą ciszę, to mogę przebywać w niej długo, mogę tak siedzieć przez długi czas i nie zauważam nawet, że tak siedzę, po prostu siedzę i patrzę w pustą nicość, i w pewnym sensie jestem tą pustą nicością, na którą patrzę, nie wiem jak długo, ale długo, długo potrafię tak siedzieć i wydaje mi się, że właśnie te ciche chwile przemieniają się w światło w obrazach, w światło, które widać wyraźnie w ciemności, tak, stają się świetlistą ciemnością, nie wiem, ale zdarza się, że myślę albo mam nadzieję, że tak może być, myślę, no i leżę i myślę,
prawie można się wystraszyć tylu różnych rodzajów szarości i tylu różnych rodzajów innych kolorów, kolor się nazywa niebieski, po prostu niebieski, ale na pewno jest tysiąc różnych niebieskich, tysiąc, co najmniej tysiąc, nie, jest ich tyle, że nie da się ich nawet policzyć, myśli Asle
i siedzę, i patrzę i patrzę na ten obraz, tak, potrafię tak siedzieć długo, ale jak długo, nie wiem, i staram się zobaczyć, dlaczego ja właściwie ciągle maluję obrazy, i siedzę tak, i zapadam się coraz głębiej w to, co widzę, w to, co być może jest większe niż życie, ale to nie jest trafnie powiedziane, bo chodzi o coś, tak, o coś w rodzaju światła, coś w rodzaju świetlistej ciemności, o niewidzialne światło w tych obrazach, które milcząco z nich przemawia i które mówi prawdę, a wtedy, kiedy zagłębię się w tę wizję czy też w ten sposób patrzenia, to wówczas nie ja patrzę, tylko coś, co poniekąd patrzy poprzez mnie, i wtedy zawsze znajduję sposób na to, by dalej malować ten obraz, nad którym się męczę, i tak też jest ze wszystkimi tymi obrazami namalowanymi przez innych, które cenię, jakby to nie malarz patrzył, tylko coś patrzyło poprzez malarza, i to coś pozostaje w obrazie, i milcząc, z niego przemawia, i może chodzić tylko o jedno pociągnięcie pędzlem, dzięki któremu obraz tak przemawia, nie da się tego pojąć,