Johannes Mario Simmel „Odpowie ci wiatr”:
Kryminał z pretensjami. Cannes 1972, światowa finansjera. W tle problemy kapitalizmu, sprawy sercowe i upadek pracownika wielkiej firmy ubezpieczeniowej. Sensacją jeszcze za PRL-u było polskie wydanie „Nie zawsze musi być kawior” Simmela. Piosenka Dylana jako refren w fabule. Zresztą strasznie długiej.
Cytaty:
Jedno udało mi się wyniuchać: Hellmann od jakiegoś czasu był czymś kompletnie zdruzgotany. Człowiek-widmo, jak się ktoś wyraził. I zeszłego tygodnia w środę nagle poleciał do Cannes. Wyglądał podobno jak własna śmierć. Musiało się coś zdarzyć, że go tak wzięło. – Tylko co?
Może nawet nie będę mógł dalej wykonywać swojego zawodu albo będę musiał zrobić przerwę na rok czy dwa. Co potem? Jakkolwiek wszystko było mi obojętne i godziłem się na życie bez radości – to do życia potrzebowałem pieniędzy. Skąd je brać, jeśli przestanę pracować? Skąd? Jeśli nawet zrezygnuje się ze wszystkiego, z życia na dotychczasowym poziomie.
W mojej sytuacji należało być wdzięcznym za wszystko.
W życiu każdego człowieka pojawia się kiedyś rysa. Czasem wcześniej, czasem później. Jeden od tego umiera, drugi potrafi żyć dalej. Można żyć, jeśli się to przezwycięży. Miliony tak żyją, na pewno wiele milionów. Prawdopodobnie większość ludzi. Porzucili wszelką nadzieję. Już w ogóle nie wiedzą, czym jest nadzieja. I wcale nie chcą wiedzieć. Zadowoleni są z tego, jak jest.
Nieszczęście nie zjawia się jak deszcz, tak mówił ów chłopak, przynoszą je ci, którym daje korzyść – relacjonowała staruszka. – Brecht – wtrąciła się Nanita. – Tak pisał Brecht. – Zgadza się. Tak, student mówił to samo. Czy ten Brecht to komunista?
Chciałbym jeszcze z piętnaście lat być zdrowy, żeby móc oglądać świat i pracować. I samotnie bywać w hotelach i barach, na lotniskach i w slipingach, mknąć po autostradach. A potem chciałbym szybko umrzeć.
Madame Hellmann sądzi, że musiał to uczynić ktoś z przyjaciół, kto nie widział dla siebie innego ratunku. – Dlaczego jednak nie zamordował go w inny sposób? Dlaczego równocześnie zginąć musiało dwanaścioro niewinnych ludzi? – Hilda Hellmann sądzi, że po to właśnie, by nie podejrzewano morderstwa.
Niech pan zestawi tylko Republikę Federalną, pański kraj, i Amerykę. W Ameryce garstka ludzi podzieliła majątek narodowy między siebie, ci sami ludzie zarządzają gospodarką i nadają kierunek polityce. Czy zdaje pan sobie sprawę, że ledwie dwa i pół procent ludności sprawuje kontrolę nad dwiema trzecimi gospodarki? W pańskim kraju, monsieur, siedemdziesiąt procent wartości produkcyjnej trafia do rąk niecałego procenta ludności. Bogacze stale się bogacą. Inflacja – jak wszędzie -dotyka wyłącznie robotników tygodniowych i urzędników, u najbogatszych wartość majątku produkcyjnego wzrasta! Pomyślałem o staruszce z apteki w Dusseldorfie, która mnie pytała, dlaczego wszystko stale drożeje.
Policjant w Cannes nie ma łatwego życia. Zjeżdżają się tu najmożniejsi tego świata. A my mamy za mało urzędników i policjantów. Urzędnicy na bardzo odpowiedzialnych stanowiskach starają się w pięćdziesiątym piątym roku życia o przejście na emeryturę, taka jest prawda, nie należy to wcale do rzadkości. Już nie mogą podołać obowiązkom, monsieur Lucas. Mam pięćdziesiąt sześć. Jeszcze pracuję, ale…
– Tu, dziecinko – zwrócił się do Lacrosse’a – tu jest mały otwór wlotowy. Twarz zmiażdżona. Pocisk dum-dum, to dla mnie jasne. – Przypuszczam, że Viale siedział przy jednym ze swoich przyrządów – objaśniał Lacrosse – sprawca stał za nim. Miał więc piękną śmierć. Nic nie przeczuwał – i było po wszystkim. Chciałbym tak umrzeć.
– To prawda, kryzysy walutowe i inflacja nigdy nie uderzają w bogatych, lecz wyłącznie w biednych, którzy stają się ofiarami koniecznych środków ochrony podjętych przez państwo i banki emisyjne. I wszystkie te działania, wszystkie spekulacje są najzu pełniej legalne i trudno z nimi walczyć, choć aż się we mnie burzy, kiedy o tym mówię. Dla nas to katastrofa, na krócej czy dłużej.
Kiedy jakiś kraj znalazł się w sytuacji kryzysowej, wówczas Kilwood – jak nam wiadomo – przerzucał pieniądze stamtąd do Niemiec, do Hellmanna, zamieniał je na marki zachodnie i przeznaczał na inwestycje w spółce KOOD. W ten sposób mała fabryka stała się światową firmą, a jej właściciel skrupulatnie wykorzystywał każde polityczne zawirowanie, każdy przewrót, każdy pucz. Węgry w pięćdziesiątym szóstym, Zatoka Świń na Kubie, berliński mur, nie pominął nawet wojny wietnamskiej i stu innych okazji, aby żonglować swymi dolarami i z pomocą banku Hellmanna coraz bardziej się bogacić – a u nas doprowadzać do coraz większej inflacji. Fakt, nie on jeden jest temu winien, bo inni postępują podobnie. A Hellmann mógł mieć czyste sumienie, bo to, co robił, było przecież legalne, najzupełniej legalne.
Widzisz więc, Robercie, mój przyjacielu, tak wygląda ten świat, w którym żyjemy – odezwał się Brandenburg. – Wszyscy są kłamcami, oszustami, złodziejami – bogacze, przekupni politycy i obłudni kapłani z bankiem watykańskim w odwodzie, cesarzowie i królowie, bankierzy i państwa, w których nie ściga się przestępców, a zarabia na nich. I wreszcie nasz kochany „Global”, który obłowił się dzięki moim cennym informacjom. Tak samo zresztą zdobywaliby pieniądze biedni, gdyby się im tylko pozwoliło i dało ku temu okazję. To jedyne, co nas łączy z innymi -wszyscy jesteśmy oszustami.
A pan? – zwróciłem się do komisarza. – Nie mam rodziny, żyję samotnie. To może i dobre. Widzi pan, jeśli nikogo nie kocham, to i nie przeżywam nigdy ciężkich okresów – stwierdził filozoficznie Roussel. – Szczęśliwych też nie – zauważyłem. – Chwila małego szczęścia zawsze się trafi – rzekł komisarz. – Od czasu do czasu. Jeśli mi na tym zależy. Wtedy to i owo sobie wmawiam. Ale wiem, że tylko wmawiam, i nie przejmuję się, kiedy jest po wszystkim.
Wszystkie te międzynarodowe spółki są niezmiernie bogate. Produkcja niektórych osiąga wartość większą niż dochód narodowy średniego państwa. Na przykład obroty General Motors są większe niż produkt społeczny brutto Niderlandów. Standard Oil, Royal Dutch i Ford mają obrót większy od produktu społecznego brutto takich krajów, jak Austria czy Dania. General Electric znajduje się w tabeli wyżej niż Norwegia, Chrysler wyżej niż Grecja, a brytyjsko-niderlandzka spółka Unilever na tym samym poziomie co Nowa Zelandia. Struktura zarządzania jest w tych firmach tak skonstruowana, że miejsca, gdzie podejmowane są decyzje, nie można prawie wcale uchwycić. Nawet w tak uprzemysłowionym państwie jak Anglia zagraniczne koncerny kontrolują ponad dwadzieścia procent kluczowego przemysłu. Jedna trzecia ze stu największych przedsiębiorstw niemieckich zarządzana jest ostatecznie poza krajem, a to są naprawdę wielkie przedsiębiorstwa…
Nie masz pojęcia, jak ja tu nabroiłam! Przeniosłam telefon do restauracji, a że sznur był za krótki, elektryk musiał mi zorganizować dodatkowy kabel i wtedy udało się ustawić telefon przed orkiestrą. W restauracji jestem tylko ja i muzycy, bo goście przenieśli się do sali gry lub powychodzili do domów. Powiedziałam, że muszę załatwić coś pilnego, i kiedy szefostwo usłyszało, że zamawiam melodię dla mężczyzny, którego kocham, w lot pojęło, że to pilna rzecz. – Rzeczywiście tak im powiedziałaś? – A cóż w tym złego? We Francji są trochę inne zwyczaje niż w Niemczech. „… the answer, myfriend, is blowin’ in the wind, the answer is blowin’ in the wind” – słyszałem znów męski głos. – Angelo? – Tak? – To wszystko minie i będziemy naprawdę szczęśliwi. – Pieśń ucichła.
… pomyślałem, że Bóg, chcąc wynagrodzić człowiekowi wszystkie zmartwienia i trudności, dał mu jeszcze w życiu trzy rzeczy: śmiech, sen i nadzieję.
Zamówiłem przez telefon taksówkę i kazałem się zawieść do „Majestica”. Portier, przekazując mi klucze do pokoju, uśmiechnął się życzliwie i bez śladu przygany, że spędziłem noc poza hotelem. Szczęśliwa, cudowna Francja.
Należało jednak, w miarę możliwości, utrzymać całe postępowanie w tajemnicy przed opinią publiczną i chronić przed atakami prasy magnatów finansowych, którzy znali się z Hellman-nem. Istniało bowiem niebezpieczeństwo, iż któryś z nich zostanie sprowokowany do jakiegoś nierozważnego kroku, co doprowadziłoby do zgoła nieprzewidzianych zachowań światowej finansjery. Nie przemyślane działania potężnych, wielonarodowych korporacji, niewątpliwie zamieszanych w całą aferę, mogłyby wywołać powszechne zaniepokojenie, a nawet panikę, gdyby opinia publiczna dowiedziała się o szczegółach manipulacji dewizowych i finansowych. Trudno przewidzieć, jak zareagowałyby wówczas przedsiębiorstwa, banki, spekulanci, a przede wszystkim giełda. Gdyby rozsypał się ów syndykat przestępców, do których należał KOOD, mógł się powtórzyć „czarny piątek”, gigantyczny krach giełdowy. Z tych to powodów wszystko, co się zdarzyło i co mogło się jeszcze wydarzyć, należało traktować i przedstawiać jako tajemniczy zbieg nieszczęśliwych wypadków i przestępstw.
Umieram. Tak, tak, tak. Och, to imadło, ta straszna machina, lęk i ból w piersi i stopie. Nie potrafię już mówić. Nie potrafię myśleć. Zostało już tylko umieranie. Śmierć w Cannes, na ulicy Croisette. Teraz znów wirują czerwone światła w chryslerze, wszystko się kręci. Z rękami przyciśniętymi do piersi wiłem się z bólu. Jazda była trudna. Tilmant musiał bardzo uważać, żeby nie spowodować wypadku. Croisette była coraz bardziej zatłoczona.
Curd Jurgens, żywo gestykulując, odgrywał jakąś scenkę przed siedzącymi z nim przy stoliku gośćmi, wśród których byli Elizabeth Taylor i Richard Burton. Wszyscy dobrze się bawili, wybuchając raz po raz śmiechem. Parę stolików dalej przebywający na wygnaniu król Grecji i jego żona rozmawiali z indyjską księżniczką i jakąś młodą damą, a na końcu tarasu amerykański doradca prezydenta Henry Kissinger gorliwie przekonywał paru panów, przysłuchujących mu się w milczeniu. Goście siedzieli na tarasach, wykutych w skalnym nabrzeżu poniżej restauracji „Eden Roc”, i mimo że było ich kilka, trudno było znaleźć wolne miejsce tego popołudnia, kiedy słońce przesuwało się już ku zachodowi.
Przed hotelem paradowało kilka młodych prostytutek. Od czasu do czasu zatrzymywał się jakiś samochód i wtedy jedna z nich wsiadała lub zagadywała mężczyznę. Kiedy rozmawiałem na ten temat z portierem u mnie w hotelu, dowiedziałem się, że te tutaj należały do najtańszych. Brały do czterystu franków za całą noc i najwyżej dwieście za godzinę. Ladacznice-arystokratki miały własne apartamenty i nie włóczyły się po ulicy, a można je było spotkać na przykład w kasynach, gdzie tolerowano ich obecność, lub nie wychodziły nigdzie, czekając w domu na telefon. Ich nazwiska podawano sobie z ust do ust, czasem przez portierów i obsługę hotelową. Owe luksusowe panienki brały od pięciuset franków za jednorazową przyjemność i dwa tysiące za całą noc ze specjalnym programem, oczywiście licząc w nowych frankach. Jak mi powiedziano, były to nadzwyczaj piękne dziewczyny, większość z nich pochodziła zresztą z Niemiec. – Clermont i Abel to ludzie, którzy stoją za największym francuskim koncernem elektronicznym – wreszcie odpowiedział na moje pytanie. – Nie zna pan ich nazwisk, bo obaj, jeśli mogą, wolą się trzymać na uboczu.