Jarosław Kamiński „Tylko Lola”

Jarosław Kamiński „Tylko Lola”:

Powieść ze dwa lata temu bardzo wysoko oceniona przez „Politykę”. Chyba jednak zbyt wysoko…
Cytaty:

Od autora: Osoby i wydarzenia przedstawione w powieści Tylko Lola należą do sfery fikcji. Jednak w kluczowej dla powieści scenie – impreza w telewizji – „pobrzmiewa” echo przyjęcia, które naprawdę odbyło się w 1967 r. Tak opisał je historyk Jerzy Eisler w swojej książce Marzec 1968: Otóż w dniu zakończenia wojny na Bliskim Wschodzie w redakcji popularnego tygodnika „Przyjaciółka” odbywało się przyjęcie urodzinowe. Był alkohol i wznoszono rozmaite toasty; towarzystwo było podobno w świetnych humorach. Następnego dnia po południu Moczar [ówczesny minister spraw wewnętrznych – przyp. JK] poinformował Gomułkę o „orgiach i libacjach urządzanych przez Żydów”. Była też mowa o wznoszeniu toastów za zwycięstwo Izraela. W jednym z raportów Moczar miał poinformować Gomułkę, że w świętowaniu sukcesu izraelskiego uczestniczyła żona gen. Mankiewicza. To wystarczyło, aby jeszcze tego samego dnia przenieść Mankiewicza w stan spoczynku.1 Rzecz z gatunku: „pisarz by tego nie wymyślił”. Dziś daje do myślenia.

Czas daje więcej, niż odbiera. Jak gąbka na szkolnej tablicy… wyciera z naszego życia ludzi, domy, ulice, całe miasta. A z pamięci tysiące zdarzeń, spotkań i rozmów. Czas niszczy wszystko, niszczy bezlitośnie. Bez wątpienia to przykre. Ale może się na coś przydać. Pomyśl o cebuli. Obierając ją z łupin, dociera się do rdzenia. Tak samo jest z czasem. Odziera pamięć z nieistotnych wspomnień. Pozostawia tylko najważniejsze. Kluczowe punkty historii. Dzięki nim łatwiej zrozumiesz własne życie, odczytasz jego sens. Musisz wiedzieć, co przeżywasz. Inaczej skażesz się na wieczne dryfowanie.

Telewizja tworzyła wspólnotę instant. Gazetę czytało się w pojedynkę. Radio, ze względu na większą dostępność odbiorników, stanowiło rozrywkę w najlepszym razie rodzinną. Jedynie telewizja, przynajmniej w tamtych czasach, oddziaływała inaczej. Miała w sobie coś ze spektaklu teatralnego albo meczu. Mało kto miał własny telewizor. Należało wybrać się do sąsiadów albo do świetlicy i razem z innymi oglądać program. Tak rodziła się wspólnota emocji… strachu, zachwytu, zgorszenia. Na ten jeden moment, niewiele dłuższy niż czas oglądania telewizji. Wystarczyło, żeby zakochać się w nowym medium.

W socjalizmie kobietom pozwalano na wiele, nawet kierować traktorem, gorzej, gdy chciały kierować swoim życiem. Warszawa, styczeń 1965.

Któregoś dnia zostałam dłużej w studiu, w którym wkrótce sama miałam poprowadzić program. Przez przypadek stałam się świadkiem rozmowy Ireny ze słynnym pianistą jazzowym. Zarzuciła mu, że zepsuł cały program, wypowiadając kwestie nieuzgodnione wcześniej. – W moim programie nie ma miejsca na improwizację. To nie klub jazzowy! – krzyczała Irena. Muzyk bronił się, że w scenariuszu znalazły się opinie, które stały w sprzeczności z jego poglądami. Na wszystko, życie, sztukę, miłość. – Nie potrzebowałam pana poglądów. Potrzebowałam pana twarzy! Muzyk i poglądy! Dobre. Tylko komu to potrzebne.

Obok sensorycznej, krótkotrwałej i długotrwałej proponowałabym czwarty rodzaj pamięci: telewizyjną, która sama wymazuje informacje już w czasie ich odbierania.

Zwyzywała wszystkich komunistów, od Lenina do Breżniewa, od Męża Stanu do szeregowego członka partii. Każdego porównała na dwanaście różnych sposobów do penisa.

W narożnym budynku przy ulicy Foksal znajdował się lokal okryty sławą mordowni i najbardziej elitarnego miejsca w mieście. Lidia ujęła mnie pod rękę. Wykidajło, widząc dwie obejmujące się kobiety, wziął nas za kurewki, w dodatku nieznajome, spoza jego prywatnego rejestru, i nie zamierzał wpuścić. Lidia nie wytrzymała. Wiązanka przekleństw w jej wykonaniu wypadła koncertowo. „A niech cię moje wszy łonowe z wdzięczności wyliżą tam, gdzie lubisz najbardziej”. Wykidajło się zaczerwienił i z ukłonem otworzył drzwi. – Nie bez powodu szczycimy się doborowym towarzystwem – skomentował zadowolony.

Żyłam w socjalistycznej ojczyźnie, której hasło brzmiało: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”. Na każdej uroczystości państwowej śpiewano Międzynarodówkę. Wyklęty, powstań, ludu ziemi. Ludu ziemi, a nie ludu Polski, Czech, Moraw, Górnej Adygi. Teraz zdradzono te ideały. Przestało się liczyć, kim jesteś, a zaczęło, skąd pochodziłaś. Leo miał rację. W tym kraju nie dało się żyć. Należało uciekać. Zacząć od nowa, póki nie jest za późno. Rewind? Żaden rewind. Nie miałam do czego wracać. Forward. Pozostawał mi tylko forward.

Welcome, welcome, a naprawdę już widzą dolary spływające do wymęczonej wojnami Polski. Wojny. Zawsze straty wojenne dają im wymówkę, żeby naciągać gości na forsę. Każdego, kto ma trochę więcej, komu trochę lepiej albo miał szczęście i nie załapał się na bombardowania oraz wywózki na Syberię. I już w myślach piszą sprawozdania do centrali. Dzięki usilnym staraniom ambasady do kraju napłynęło o dwadzieścia osiem procent dewiz więcej niż w minionym roku. I kto wie, może w ten sposób uda się przedłużyć pobyt na zgniłym kapitalistycznym Zachodzie.

Komuniści, których znałam, nie sprawdzali się w roli jebaków. Bez przerwy tylko walka o pryncypia i obawa rozstrzelania przez NKWD. Stresujące życie. A konsekwencje? Nie uwierzyłabyś, plaga impotencji. Dopiero na emigracji nabierali wigoru. Trocki najlepszym dowodem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *