Po raz kolejny, żeby sobie odświeżyć.
Czarno białe, w centrum kobieta-tajemnica. Odsyła to więc do „Do widzenia, do jutra”, „Jowity”, „Niewinnych czarodziejów”, „Ostatniego dnia lata”, „Rewersu”.
Ale z wsadem merytorycznym już gorzej. Lata 60., dwie Żydówki: jak jedna zakonnica, to druga musi być dziwka, pijaczka i jeszcze stalinowska prokurator z krwią na rękach. I ta stalinówka skacze z okna. Nie wiadomo, dlaczego. Fabuła pod to nie podprowadza. Za to przyszła zakonnica mułowata do szczętu. W ostatniej scenie bardzo zdecydowanie oddala się. Dokąd? Nie wiadomo zupełnie, bo poprzednio piła wódkę, paliła i kochała się z jednym saksofonistą jazzowym. Polski reżyser zwykł powtarzać w takich sytuacjach: „Niech pracuje wyobraźnia widza”. Ale – na Boga! – w takich temperaturach?!