Witold Lutosławski „I symfonia”. Na całą orkiestrę, słychać nawet peryferyjne kotły. Raz bardzo cicho, raz bardzo głośno. W sensie muzyczny zupełnie tego nie czytam. Dla mnie brzmi to jak ilustracja filmu akcji i to z lat 50., kiedy to orkiestra dawała po kolei ekwiwalent dźwiękowy wszystkiego, co zachodzi na ekranie. Ale słuchane tak na sucho, wydaje się to wszystko strasznie napadowe, kompulsywne, neurotyczne. Muzyka, która raczej wywiera nacisk niż przyciąga.: