Mój Jarosław w samo południe. Miasto hołdów. Mentalność hołdownicza jak za moich czasów, tylko obiekty hołdów się zmieniają.:
Horyniec Zdrój, na samej granicy z Ukrainą. Park Zdrojowy i kawiarnia „Sanacja”, w której byliśmy równo rok temu. W kasztanach w parku dopatrzyliśmy się wtedy pierwszych oznak jesieni. Teraz podobnie. Tylko publiczności ubyło. Kto by uwierzył, że wirus dotrze nawet do Horyńca?:
Lublin, + 30. Pizzę zjedliśmy w jakiejś ocienionej bramie o 17.00. Duchota i hałas. Dorota wdała się w pogawędkę z panią kelnerką, która się zwierzyła, że kończy o 22.00 i chyba do tego czasu nie wytrzyma. Dostała większy napiwek niż dajemy zwykle. Tylko tyle można było zrobić…:
Odsłuchane w samochodzie.:
Gazetowiec Wotowskiego z najlepszych lat. Ta sztuczna i nadąsana polszczyzna, którą opisuje półświatek jest nie do podrobienia. Gdyby nie to, że człowiek trzyma rękę na kierownicy, chciałby kopiować całe passusy.
„Mój Jarosław”… Jak to miło i ciekawie brzmi… Wyobraziłem sobie tekst, w którym napisane jest o tymże zjawisku, w sposób szczególny. Na przykład:
„Jarosław nie jest wielki, ale znaczący. Zawiera w sobie całą polskość, a nawet ludzkość! Gdy spoglądasz na Jarosław – serce rośnie. Gdzie nie obrócisz wzroku – symbol. Elewacja staropolska ale i nieco współczesna. Środkowe kondygnacje – zacne i poważne. Parter swojski i nieco przaśny. Gdy wsłuchasz się – polskość aż przemawia. Sam Jarosław to jednak trochę mało, potrzeba innych miast, które go otoczą wdzięczną asystą. I tak zaczyna się pochód miast polskich – na czele Jarosław, potem kolejne grody.”
Ładnie to brzmi, ale fraza „na czele Jarosław” jest już tak wyświechtana…