Wiem, że nikt w to nie uwierzy, ale w lesie rannym świtem naprawdę nic nowego:
Za to jak się słoneczko podniesie, w pobliskich ogrodach można dostrzec takie oto ozdoby. Usiąść koło takie okazu na ławeczce, zadumać się, zrelaksować… Dlaczego nie?:
Wiadomość z „Głosu Wielkopolskiego” o zatrzymanym w Gnieźnie rowerzyście, który wydmuchał cztery promile. Na zakończenie wiadomości dziennik uzupełnia – gdyby jakiś czytelnik miał wątpliwości – „Okazało się, że jest kompletnie pijany”.
Po wywiadzie abp. Gądeckiego o tym, że po chłopcach powinny sprzątać dziewczynki czy coś takiego, „Głos Wielkopolski” stworzył „listę hańby Poznania”. Składa się ona z doniesień z naszego miasta, które trafiły na ogólnopolskie czołówki, a – zdaniem „Głosu” – kompromitują Poznań. Jest tam o Nergalu, kopulujących osiołkach, o słoniu-homoseksualiście, do którego przypiął się radny PiS, o tęczy na miejscowym Placu Zbawiciela itd. Oczywiście lista jest zbyt krótka (nie uwzględnia Paetza), mocno dziurawa. Ale też jej istota jest chybiona. Przeziera przez nią takie oto przekonanie, że nasze miasto jest nowoczesne, europejskie, tylko ma pecha. Bo na czołówki (niezasłużenie) trafiają przejawy zaściankowości, a powinno być całkiem odwrotnie. Otóż – moim skromnym zdaniem – nie! Wszystko jest w porządku, wszystko odbywa się z zachowaniem proporcji. Poznań (cały czas moja ocena) JEST smutnym i zapyziałym miastem. To, że dowody tego stanu rzeczy trafiają od czasu do czasu na czołówki jest najzupełniej naturalne. Po prostu innych rzeczy się u nas nie stwierdza. I już. Wielkie mi halo!
Tu mi się przypomniał fakt z głębokiej przeszłości. Jest polowa lat 80. „Wprost”, skromna gazeta tygodniowa na burym papierze – a były wtedy dziesiątki takich po całej Polsce – zaczyna się zdobywać pozycję ogólnopolską. I zdobyła ją. Jakie to „Wprost” było, takie było. Jakie jest, takie jest. Jestem ostatnim, który by go bronił. Ale z tego poznańskiego grajdołka się przebiło. Pracowałem tam wtedy skromne kilkanaście lat. W redakcji mieliśmy nieformalny zakaz kontaktowania się z „Poznaniem”, choć redakcja ogólnopolskiego już pisma cały czas się tu mieściła. Z prostego powodu: jak wejdziemy w to lokalne bagienko, jak zaczniemy je traktować poważnie, po partnersku, to ono nas wciągnie, sprowadzi do swojego poziomu. I padniemy jak kawki. Z marzeniami o pozycji ogólnopolskiej możemy się pożegnać. Więc redagowaliśmy pismo w Poznaniu, ale jednocześnie udawaliśmy, że nas tu nie ma. Kiedy patrzę na to z pewnej perspektywy, widzę, że jednak było to bardzo rozsądne.
Z serii: piękno bezinteresowne – bezinteresowna jesienna pajęczyna:
Ten album Boba Dylana to oficjalny zapis koncertu, w przeciwieństwie do mnóstwa bootlegów, które krążą w Internecie. I fajnie, tylko Dylan z połowy lat 80. to wciąż jest literat, który tkwi w poczekalni do Nobla, ale już raczej nie postać kulturowa, która inspirowałaby miliony, jak było dwie dekady wcześniej. Słabo rozumiem, co śpiewa (jak zwykle przez nos), ale zapewne nie jest to fundamentalne przesłanie, bo byłoby coś o tym słychać. Obawiam się, że najdonośniejsza na płycie jest niezwykle aktywna gitara solowa i perkusja:
A Maestro na tej liście widnieje czy zbyt zaciemnia europejskość miasta? Swoją droga zauważyłem ze ze wszystkich dużych polskich miast (może z wyjątkiem Krakowa) Poznań jest szczególnie przekonany o swojej wyjątkowości i dziejowej roli cywilizacyjnej. Zwłaszcza w opozycji do Warszawy.
Szanowny Panie,
ponieważ poruszył Pan kwestię fundamentalną, pozwolę sobie odpowiedzieć w najbliższym czasie w blogu głównym.