Ranna tura po znajomym lesie. :
Wieczorem nad jeziorem w Rybojedzku (50 km na południe od Poznania). Na pięć minut przed ulewą z gradem.:
Jeszcze z „ostatniej drogi”. Witobel. Jak miło spojrzeć na tę samą nieczynną studnię. Na nowy repertuar w bibliotece. Niestety, zaprzyjaźnienie się z pięknem już nieaktualne – zakład w demontażu.:
Ślesin. Ten sam gęsiarz, ta sama gęś na fontannie (teraz oczywiście nieczynnej).:
Jeszcze Licheń. Tu też w większości po staremu (orły, papież, który zaprasza na parking). Ale są i akcenty pandemiczne. No i te demoniczne podziemia głównego kościoła. Aż się prosi, by wykorzystać je w kolejnym Bondzie (jak np. Hagię Sofię w Istambule) – drugiego takiego pleneru nie ma na świecie. Pomysłodawca i budowniczy, ks. Makulski nie figuruje już na pomniku przed świątynią (wiadomo). Ciekawe czy istnieje jakaś kościelna Kozłówka (muzeum sztuki PRL-u), gdzie wędrowałyby te wycofane pomniki?:
Dla mnie kościół w Licheniu jest także pomnikiem walki o podmiotowość kobiety! Ktoś zarzucił temu dziełu że ma wygląd nieco kobiecy. Tak, projektantem świątyni w Licheniu była pani architekt Barbara Bielecka. Wygląd kobiecy?! Cóż w tym złego! Niech będzie więcej pierwiastków kobiecych w świecie, tak będzie lepiej.
P.S. 1) Teraz coś z innego wymiaru. Ze studiów pamiętam nobliwe nazwisko Ingarden. Ukazała się książka na jego temat:
http://www.akademicka.pl/index.php?a=2&detale=1&id=52981
(ilu to pisarzy do dzisiaj nie wie że tworzy dzieło intencjonalne)
P.S. 2) W tych podziemiach kościoła w Licheniu mogłyby stać abakany.
Cóż, jeżeli „kobieta”, to jakiego rodzaju? Sądząc ze stroju i biżuterii to najpewniej „wielka wszetecznica”.
A teoria Ingardena? Ostatecznie nasz niniejszy dialog też jest intencjonalny, a zaktualizuje się, gdy – i o ile – ktoś go kiedyś przeczyta… Sam mam przekonanie, że 99.9% wszystkiego, co w życiu wystukałem do rzeczy intencjonalne do przesady…
Tak, abakany jak najbardziej. W każdej ilości. Zresztą mam wrażenie, że je tam widziałem. Z ta różnicą, że się poruszały.
Wiesław, aby Twoje wpisy stały się mniej intencjonalne, może warto wydać ich wybór, pod tytułem – na przykład – „Zoom Kota”.
Ale ja, Pawle, wolałbym zejść tam dokąd wszyscy zmierzamy, w nieobecności ZOOM-u. Czyż nie mógłbym w przyszłym życiu być zawiadowcą, który zapowiada szynobusy do Wolsztyna..? Czyż ktoś taki jak ja może mieć większe marzenia..?