Dorota wykombinowała, że pojedziemy – aby nie zwariować od tego siedzenia – do Koźmina Wlkp. (jakieś 130 km w stronę Wrocławia), bo w tym miasteczku-ogrodzie będzie szeroko reklamowany „Festiwal Kwiatów”.
Był. Na placyku przed zameczkiem (obecnie szkoła) zgromadzono tyle kwiatów, ile mieści się na trzech straganach na pierwszym lepszym poznańskim ryneczku. Najwięcej pelargonii. Obejrzeliśmy i już byliśmy do przodu. A były i bonusy. Trzy specjalnie szkolone pary uczniów odtańczyły „When I Need You” walcem angielskim, czyli na cztery.
Chłopcy nosili garnitury czarne jak u personelu cmentarnego. Może tak trzeba, nie znam się. Panienki też miały czarne sukienki, tyle że krótkie. Wiatr – dość silny – podwiewał je w trakcie tańca ukazując majteczki. Białe.
Po tańcach był popis wokalny. Miejscowa wokalistka wykonała utwór (brawa, brawa!), który zapadł głęboko w serce zgromadzonej publiczności (stosunkowo niewielkiej, bo jeszcze trwała suma): „Ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie…” Chyba tylko ja się zorientowałem, że to gender. Baba śpiewa o babie: „Ja uwielbiam ją…”!
I wtedy Dorota zapragnęła zwiedzić tę szkołę w zameczku. Wzięła jeszcze tylko mój telefon, bo prowadziła rozmowy, kiedy siedziałem za kierownicą. Tłumaczę jej, że szkoły nie ma co zwiedzać, bo to tylko szkoła. A w ogóle nie szukajmy – jak mówią w moich stronach – „kija do dupy”, tylko jedźmy, jak ludzie, do Krotoszyna. Ona – nie: pójdzie zwiedzać. Poszła. Ja stoję przed wejściem i widzę, że w zameczku prócz szkoły jest jeszcze jakieś regionalne muzeum. Mija 20 minut Doroty nie ma. Znaczy – szkoła to mało, wsiąkła w muzeum. Podprowadziłem samochód. Siedzę, na oku mam wejście do szkoły, i czekam. Minęło 50 minut. Nic. Już jestem przekonany, że to nie szkoła ani muzeum, ale na pewno spotkała jakiegoś regionalistę. Dziadzia pewno jej coś pieprzy, a ona grzecznie słucha i gdzieś ma to, że ja czekam. Dobra – myślę – jak minie godzina, pójdę i skrócę tę sielankę. Godzina nie zdążyła minąć. Wraca Dorota. Wściekła, łzy w oczach. Okazuje się, że jak tylko weszła do szkoły, zaraz ktoś ją zamknął. Wali w drzwi, ale nikt nie słyszy, bo panienka na boisku ryczy swoje disco polo. Do mnie nie może się dodzwonić, choć z okna widzi, jak siedzę w samochodzie, bo wzięła mój telefon. W ogóle nie wiadomo, czy ktoś tu przyjdzie, bo niedziela. Pozostaje telefon 112. Już miała dzwonić, ale ktoś z zewnątrz zauważył, jak daje rozpaczliwe znaki i ją wypuścił. Czyja wina? Oczywiście moja! Bo jak nie wraca, powinienem się zainteresować natychmiast. „- Źle ci? – pytam. – Poczułaś się jak królewna zamknięta na zamkowej wieży. Słowem – jak w bajce! A ja – kurna – rycerz jakiś jestem, żeby reagować już po kwadransie?”
Zdjęcia biegną tak:
Kwiaty: (prawie) cały Festiwal.
W Koźminie żywa jest miejscowa szkoła portretu artystycznego.
„When I Need You…”
„Ja uwielbiam ją …” (nieostre, ale wokalistka takoż)
Dorota fotografuje dorobek szkoły (jeszcze nie wie, że odwrót odcięty).
Dorota cd.
Kiedy Dorota zwiedza perłę architektury: rynek miasteczka Milicz…