Dostaję maila o temacie: “>>Wprost<< ma nowe nagrania”. Klikam w treść, a tam krzyczący napis: „Viagra – dyskretnie!”
W „Czasie życzeń i pozdrowień” ksiądz prowadzący pomiędzy słuchaczami telefonującymi życzeniami dla Elżbiet czyta ciepłe słowa, które wcześniej napłynęły do studia. Szczególną uwagę zwraca na życzenia, które nadesłał słuchacz, jak twierdzi, wprost z Mount Everestu. Ksiądz nie może się nacieszyć, bo „to przecież najwyższa góra w Polsce”.
Miesięcznik „Życie Uniwersyteckie” donosi o 87., okrągłej rocznicy powstania domu studenckiego „Hanka”. Zaciekawiło mnie, bo przemieszkałem tam rok. Wśród wielu marginalnych drobiazgów z przeszłości ten – moim zdaniem – najważniejszy, z roku 1933. Miejsce akcji; Śniadalnia Bratniej Pomocy:
Stołowi zatrudnieni w Śniadali kilkakrotnie uskarżali się, że jeden z Panów Studentów po zjedzeniu obiadu nie uiszczał należności, wychodząc ukradkiem z sali. Wobec tego Kierownictwo zwróciło szczególną uwagę na wspomnianego Pana. Dnia 13. lutego 1933 r. około godziny 14-tej poznany przez poszkodowanych kelnerów student, jak się później okazało o nazwisku Węgler Józef, student III roku historii, po skonsumowaniu obiadu usiłował się wymknąć z sali jadalnej nie zapłaciwszy za obiad. Na interwencję skierowaną do pana Węglera przez stołowego o zapłacenie rachunku zarówno za obiad z dnia dzisiejszego jak i poprzednich wymieniony uderzył kelnera w pierś i przemocą wyrwał się, uciekając Wałami Leszczyńskiego w kierunku Cytadeli. W pościg za uciekającym puściło się szereg Kolegów, a miedzy innymi świadkowie zajścia Kol. Kol. Kabaciński i Sonnenberg. Pan Węgler został zatrzymany przez szofera i doprowadzony do Wydziału Gospodarczego Bratniej Pomocy.
Przywoływana przeze mnie Marysia z Gorzowa znów się ujawniła i na blogu wezwała do manifestacji przed Sejmem 9. lipca podczas głosowania wotum nieufności dla rządu. Czy na transparentach będzie coś w rodzaju: Przybyliśmy tu na wezwanie Marysi z Gorzowa ?
Internet, jak zwykle, ironiczny:
Poprosimy jeszcze o opinie w sprawie:
1. Kulisy chrztu Polski – czy opcja czeska nie była w istocie zakamuflowaną opcją niemiecką?
2. Kto zabił Johna Kennedy`ego?
3. Kto kierował nogą Gerda Mullera w 1974?
4. Czemu moje auto tyle pali?
Dziś zacząłem łazić po lesie o 7., ale duchota była już taka, że gotów byłem zrezygnować. Jutro pójdę o 5. Trzeba się śpieszyć z tym latem, bo tymczasem zaczęły się żniwa:
Po południu byliśmy z Dorotą w poznańskim Zamku na wystawie fotograficznej, szeroko omawianej w Internecie. Okazało się, że wysokoawangardowych obiektów było tam wszystkiego może z 15. Pani od biletów była wyraźnie zdziwiona, że znalazł się ktoś, komu się chce takie coś oglądać. I poprosiła o odliczone pieniądze za bilety (najwyraźniej byliśmy jedynymi ciekawymi tej sztuki). A ja się wygłupiłem – jak zwykle. Pstryknąłem parę fotek obiektom. A kiedy przymierzałem się do kolejnego, pani poprosiła uprzejmie, bym go nie fotografował, bo tego pani sprzątaczka nie zdążyła jeszcze uprzątnąć. Okazało się, że to instalacja z zakresu BHP, a nie dzieło sztuki. A czy to moja wina? Ostatecznie wystawa nosiła tytuł: „Jeśli wszystko się powtarza…” Bo dzieło wyglądało tak:
A BHP – tak:
Ale nie szkodzi. Na korytarzach Zamku zobaczyliśmy np. historyczny obraz przedstawiający najsłynniejszego wielkopolskiego alkoholika. Ten w dodatku prowadził własny wóz:
O wielkopolskiej solidności zaświadczała natomiast ta uwaga wypisana dużymi literami:
Jeszcze remanenty. Przed obiektami sakralnymi nad Lednicą zastaliśmy znak firmowy sieci stacji paliw, w której tankujemy, bo mamy tam abonament. Czy to nie kradzież znaku firmowego? I kto komu ukradł? Poza wszystkim – to bardzo mylące dla kierowcy.
I Berlin, który wyprzedaje własną historię. Motoryzacyjną:
I polityczną:
Jakoś nie znaleźliśmy w całej powodzi ani jednej pocztówki, na której pokazano by Berlin udekorowany flagami z hakenkreuzem. Ani jednej flagi! Na najmarniejszej pocztówce! Wychodzi na to, iż nigdy ich tam nie było.
W Łagowie (dawniej Lagow) w Izbie Pamięci wystawiono list chłopca, który wraz ze swoim psem Murzynem wziął udział w kręceniu filmu, a potem musiał jechać (z psem i mamą) do Łodzi na udźwiękowienie. To była przygoda życia. A przy tym zarobił mnóstwo pieniędzy. Dlatego po latach oglądam raz jeszcze „Godziny nadziei” kręcone w Łagowie w okolicach roku 1956. Jeśli nie liczyć kolorowych reklam wszystkiego, to miasteczko nie bardzo się zmieniło.