Listopad jakoś nie che być inny niż jest. Jak spojrzeć z bliska, taki:
Jak z daleka, taki:
Na dzisiejszych zajęciach mieliśmy omawiać legendę, jaką ciągnie za sobą piosenka „Where Have All The Flowers Gone”. Takie ćwiczenie z kultury europejskiej. Od Villona po Marlene Dietrich. Niestety, młodzież nawet nie odsłuchała tego w domu. Może gdyby ja włączyła do repertuaru Shakira…
Bernard Minier „Nie gaś światła”:
Odsłuchałem tego szybciej niż myślałem, bo spacery bywały ostatnio dłuższe. Pomysł jest tym razem taki, że pewnej radiowej dziennikarce z Tuluzy w samo Boże Narodzenie wali się cały świat. Praca, pozycja, narzeczony, pieniądze – wszystko w drebiezgi. Oczywiście akcja jest zaplanowana, metodyczna. Tylko nie wiadomo przez kogo i po co.
I dziewczyna długo pozostaje bezradna i otumaniona. Bo pozbawić kogoś czci i pieniędzy wcale nie jest tak trudno, jeżeli wiadomo, jak się zabrać do rzeczy. Tyle że, jak już wiadomo, to nic trudnego pozbawić też wszystkiego tego kogoś, kto wyspecjalizował się w pozbawianiu innych. Każdego można pozbawić wszystkiego, jak się to już przerobiło na własnym przykładzie. Co też się dzieje.
Sądziłem, że Minierowi nie starczy już pary, by pisać na tym samym poziomie, co poprzednio, ale myliłem się. Nie obniża lotów.
Żebyż tylko jego bohaterom „krew nie zastygała w żyłach” po dziesięć razy dziennie…
Miła książka, bo i bohater to miły starszy pan. Dystynkcja, szarm itd. Czasem przebija goryczka, że już nie gra, że o nim zapomniano. Albo dają mu role nienapisane, nie pod niego. Ot, starszy pan numer 6. A w najlepszym razie typu: patrzcie, to ten Michnikowski! On jeszcze żyje?! Cóż, dzisiaj nikt nie ma czasu ani ochoty pisać specjalnie pod Michnikowskiego. Dziś się pisze papkę, celowo byle jaką, banalna, pełną powtórek i oczywistości. Przecież telewizja, a często i film, są dla ludzi, którzy akurat robią coś innego.
Tani drań. Wiesław Michnikowski w rozmowie z Marcinem Michnikowskim, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014:
… jestem już w wieku przedpogrzebowym.
Obok Kłobukowskich w sąsiednim mieszkaniu mieszkały dwie siostry Borowskie – Zosia i Jadzia. Kiedy Zosia coś opowiadała, a Jadzia się wtrącała, wtedy Zosia ją karciła: „Dziunia, nie przerywaj, jak wół sra, to obora milczy”.
Mój brat Feliks lubił opowiadać i przysięgał na żyrandol – on zawsze przysięgał na żyrandol – jak na tych spotkaniach bawiono się w układanie toastów, takich na przykład:
„W karafeczkę się nie siusia, wypijmy zdrowie Witusia”,
„Jest tu dużo potraw, ale nie ma kiszki, wypijmy zdrowie pani Franciszki”.
Jak wyglądały te podwórkowe występy?
Kilka z nich utkwiło mi dobrze w pamięci. Na przykład facet z patykiem i z kawałkiem dykty biegał dookoła trzepaka i śpiewał:
Łodibidi bum bum – łodibidi bum bum,
Łodibidi bum bum – łodibidi bum bum…
Przypuszczam, że teraz na festiwalu piosenki w Opolu zdobyłby pierwsze miejsce.
Tak, na pewno, za prostotę formy i dobry pomysł na pokazanie swojego wnętrza.
Na rogu Wolskiej i Młynarskiej – tam, gdzie teraz jest Pedet na Woli – było wesołe miasteczko. Nazywało się „Wenecja”. Spośród wielu proponowanych tam atrakcji pamiętam ogromny afisz: „Patologiczny wybryk natury – dziewica z sercem na wierzchu!”.
Pamiętam pewną lekcję łaciny, mieliśmy akurat odmianę czasownika „jestem”: sum, es, est, sumus, estis, sunt. Kiedy padło słowo „sum”, to jeden z kolegów krzyknął: „z jajami!” – mając na myśli potrawę. No i wszyscy się zaczęli śmiać…
Często słyszę, jak ktoś kogoś zagaduje pytaniem, gdzie jest taka a taka ulica, i słyszy odpowiedź: „Przepraszam, ale się spieszę”. A wtedy często słyszałem: „Ja pana tam zaprowadzę”.
O piosence Marii Koterbskiej „Karuzela”: Dalej według oryginalnego tekstu są słowa „beczka śmiechu i wesela”. Z powodu zbitki słownej zmieniono jednak na „śmiechu beczka i wesela”.
Pamiętam, jak Kazimierz Pawłowski wygłaszał kiedyś popularny monolog, który miał być parodią radiowych audycji dla przedszkolaków. „Dziś, drogie dzieci, będziemy bawić się w soczki. Ty, Jasiu, będziesz soczkiem wiśniowym, ty, Zosiu – truskawkowym, a ty, Stasiu – malinowym. I teraz, na dany znak, wszystkie dzieci się zlewają”.
Lata temu nuciłem: „Bo we mnie jest seks, gorący jak samum”. Potem przyszedł czas, gdy przekonywałem, że „wesołe jest życie staruszka…”. Ostatnio już tylko podśpiewuję cichutko „do zakopania jeden krok”.
Teraz w każdej wsi i mieście jest już chyba kabaret. Tylko że tam nie tworzy się atmosfery, ale po prostu opowiada publiczności dowcipy.
Dziś Sęk to chyba najbardziej rozpoznawalny skecz z Dudka?
Bo taki skecz trafia się raz na sto lat. Zresztą już wtedy podejrzewaliśmy, że to za sprawą Sęka ludzie będą nas pamiętali.
Jeśli dobrze pamiętam, to byliście zadowoleni z jej /gosposi/ pracy do pewnego momentu…
Tak, bo nagle zaczęła ginąć część jedzenia przygotowanego na obiad, a potem także sztućce. Nie trzeba było nawet śledztwa, bo gosposia od razu się przyznała. Jedzenie wynosiła z domu dla sąsiada z parteru. „On jest taki biedny” – tłumaczyła.
Ten sąsiad to był młody, prawie nieznany, początkujący aktor. Może po prostu zakochała się w nim?
To był stojący dopiero u progu kariery… Roman Wilhelmi.
Aaron Goldberg “Home” (2010). Piszą, że to post-bop, ale tego bopu słychać tu całkiem dużo. Bardzo ruchliwa pianistyka. Frazy I metrum łamią się raz a razem. Jako pokrewieństwa wskazują – ci którzy się na tym lepiej znają – Keitha Jarretta, Billa Evansa. Goldberg uchodzi za bardzo zdolnego I to akurat w szczytowej formie. Cytuję portal Allmusic.com: “By 2010 was firmly established as one of the more musical modern jazz pianists, as heard throughout on this excellent disc”:
AC/DC „Highway To Hell” (1979). Wykopalisko za zakresu ciężkiego metalu. Przyłapuję się, że jest to zagrane z jednej strony bardzo prosto: parę chwytów, parę zdań tekstu, podobne układy harmoniczne. A z drugiej ta przemożna sugestia instrumentów wbijających w fotel, ta apodyktyczna perkusja. I ten wokal – wydaje się, że facet, który to wykrzykuje, ma przed sobą tylko minutę życia i właśnie się o tym dowiedział. Nieprawda! Po nagraniu tej płyty wokalista Bon Scott żył jeszcze cały rok!: