Hurrra! Nad ranem urodził się mały Jaś (w samego Jana – to nader korzystny zbieg okoliczności: będzie w naturalny sposób łączył urodziny z imieninami). Waga: 4,6 kg. „Słuszną linię ma nasza władza.” Z Dorotą opiekujemy się jego starszą siostrzyczką. Opowiadałem małej do snu bajkę o królewnie Śnieżce. Kiedy skończyłem, głos zabrało dziecko: „Wujek, po pierwsze nie zatrute jabłko, tylko zatruta igła we wrzecionie. Po drugie…” Plamę dałem na całej linii.
Cierpię na uwiąd wyobraźni. Czytam oto z przypadku reportaż poety Stanisława Grochowiaka z Wielkopolski, napisany w latach 70. Grochowiak (ten od „turpizmu”) opisuje wieś Stare Bojanowo. To miejscowość na trasie Poznań-Wrocław. Przejeżdżałem tamtędy dziesiątki razy. I nic: Bojanowo to Bojanowo. A Grochowiak zobaczył Bojanowo i pisał, że jest „jak roztrzepana na wietrze dziewczyna, zbiegająca ze wzgórza.” Więc rzuciłem się sprawdzić w sieci, jak naprawdę wygląda owo Bojanowo. A tam serwis fotograficzny sporządzony przez samych mieszkańców. I to, co widzę na zdjęciach, z grubsza pokrywa się z moimi wspomnieniami, nie z relacją Grochowiaka:
Fronda.pl komentuje fakt, że poseł Godson swoje poparcie dla PO tłumaczył, iż – jego zdaniem – tak postąpiłby Jezus: „Jednym słowem, nie ma co wycierać sobie Panem Jezusem swoich politycznych decyzji.”
W sieci widzę płytę disco pod tytułem „Dance or die trying”.
Mała dziewczynka do przedszkola, a ja na łazęgę do miejscowości Kicin, na „Szlak sakralnej architektury drewnianej”. Tytularnym proboszczem Kicina był Jan Kochanowski. Nigdy osobiście nie pofatygował się nie tylko do Kicina, ani nawet do Wielkopolski. Dochody, jakie przynosiła parafia, traktował jako rodzaj stypendium. Pozwoliło mu ono w spokoju tłumaczyć na polski Psalmy. Zrobił z nich, jak wiadomo, małe arcydzieła. Szkoda, że okoliczne chłopstwo, które w Kicinie chadzało za sochą, nigdy nie dowiedziało się, jak wzniosły mecenat uprawia. Kościółek pewnie niewiele się zmienił:
Pielgrzymuję „Drogą św. Jakuba”. Pewnie z 7 kilometrów. Pielgrzymka do św. Jakuba z Compostelli to z 700 kilometrów. Biorąc pod uwagę ciężar moich win powinienem jednak pójść do Compostelli, a nie do Kicina. Pocieszam się jednak, że Kicin to tylko na początek.
Kawałek dalej przy drodze czereśnie pełne dojrzałego owocu. Najadłem się i tylko czekam, aż zacznę biegać do łazienki.
A jeszcze dalej: memento mori. Stare drzewa, które „umierają stojąc”. Mieczysława Ćwiklińska byłaby zachwycona: