Dziś mnie zdrowo zmoczyło, ale trudno mieć o to pretensje w październiku:
Wczoraj TVN24 w kwestii jakiegoś konkursu piękna i seksu, który wygrała Penelope Cruz. Mówię, że takich prestiżowych konkursów są setki każdego roku. Mamy więc co sezon kilkaset laureatek, z których każda jest absolutnie najseksowniejsza. Dorota w tym roku nie startowała.
Mitologiczny Parys, który, jak wiadomo, tworzył pierwsze takie jury, dziś pochlastałby się z rozpaczy.
Dzisiaj ten sam TVN w temacie 20. rocznicy premiery „Pulp Fiction”. „- Czy jest o’kay? – Nie, jest ku….ko daleko od p……nego o’kay!”
Ciągle ten Wrocław. Człowiek wyjedzie tam na parę godzin, a potem nie umie nadążyć za tym, co zobaczył. Na Świdnickiej księgarnia imienia Henryka Worcella:
To jest ten (właściwe nazwisko: Kurtyka), który napisał przed wojną „Zaklęte rewiry”. O zawodowym i prywatnym życiu kelnerów. Poeci z kręgu „Wiadomości Literackich” z Tuwimem na czele zachwycali się, że tyle tam „prawdy życia”. Mnie nigdy nie udało się przebrnąć. W każdym razie pamiętamy świetny film Majewskiego z Wilhelmim i młodziutkim Kondratem. A ten Worcell przeprowadził się po wojnie z Krakowa w Kotlinę Kłodzką i dalej pisał reportaże „z życia wzięte”. Czyli złodziejstwo, pijaństwo, kumoterstwo itd. osadników na Ziemiach Odzyskanych. Co kosztowało go ileś tam pozwów sądowych oraz utratę oka w bójce z jednym z opisanych. W rezultacie przeprowadził się do Wrocławia i dokonał życia jako miejscowy literat. Stąd ta księgarnia. Oraz tablica pamiątkowa (fot: Internet):
Tu taka uwaga. Jeżeli ktoś jest znany, to nie trzeba pisać, że jest znany. Nikt nie mówi: A teraz wystąpi znana piosenkarka Maryla Rodowicz. Tylko podaje się nazwisko. Jak się pisze, że Worcell jest „wybitny”, to znaczy, że pies z kulawą nogą o nim nie słyszał.
Tylko IPN (i „Rzeczpospolita”) zapodają, że Worcell był w gronie dolnośląskich literatów najbardziej pracowitym kapusiem SB. Pisał donosy jak kolejne odcinki telenoweli. To jest materiał na film! Ale kto miałby teraz zagrać tego pisarza? Wilhelmi nie żyje. Jego popiersie w Poznaniu kolejne debile zamalowują kolejnym sprajem.
Poeta Jacek Podsiadło skończył 50 lat i tej okazji ukazał się obszerny wybór z jego dorobku „Być może należało mówić”. Zawsze lubiłem go czytać. Teraz też. Notuję kawałeczki wyjęte z wierszy, drobiazgi, które wpadły mi w oko:
Ministrant kadzidłem osłania swój odwrót…
Społeczeństwo wstaje codziennie między piąta a szóstą…
Życie gaśnie w oknach wieżowców, noc wspina się balkonami…
Jak korek wepchnięty na dno butelki wina…
Właściwie kobiety dają mi niewiele. Siebie.
Czas płynie i nie oszczędza nawet dzieci.
Nie mam dokąd uciekać. Lasy niczyje okazały się państwowe.
…szukał kontaktu z ludźmi. Tak jak w ciemnym pokoju szuka się kontaktu na ścianie.
Telewizyjna spikerka zapowiedziała film i uśmiecha się nieszczerze…
Wstąpiłem do księgarni w Ustrzykach i uciekłem jak z domu obłąkanych.
Jeszcze przyjdzie tu po nas anioł z powietrzną trąbą.
Wszystko odbywało się w pejzażu kruchym jak rozejm.
Zburzone będą Kraków, Sandomierz i Tarnów,
Dumne ze swej urody miasta spotkań.
Oscar Peterson. Słucham go już z pół wieku. Bo jego sztuka pianistyczna nadaje się na refren życia. Pluska sobie starszy pan (+2007) na fortepianie z dodatkiem orkiestry albo tylko kontrabasu i miotełki na czynelu (słynne trio). I już jest nastrój. Tym razem za plecami grają mu smyczki Michela Legranda i gitarka, co czyni płytę wyjątkowo jesienną. „Trail of Dreams. A Canadian Suite”:
Trzypłytowa składanka Arethy Franklin „Sunday Morning Classics”. Pogranicze soulu, popu, bluesa i jazzu, a wszystko spaja rewelacyjny, ciepły głos Arethy. Czasem ociera się o histerię, ale słyszy się, że pieśniarka doskonale nad nim panuje. Nie jestem jednak pewien, czy to właśnie chciałbym słyszeć w niedzielny poranek. Chyba, że trzeba się szybko zbierać, bo zajęcia z zaocznymi. Ostatnia wiadomość o artystce na Wikipedii jest taka, że ma ona raka, który jest „nieoperacyjny”:
Extra Ball „Go Ahead”. I śp. Jarosław Śmietana. Pozycjonowanie stereo jest odrobinę archaiczne – każdy instrument słychać w innym głośniku. Ale to na swój sposób miłe: tak brzmi pierwsza edycja np. „Girl” Beatlesów. Duch upływającego czasu.
W połowie lat 80. słuchałem tej płyty do obłędu. Tam i z powrotem. Czy dlatego, że ją tak kochałem? Nie tylko. Miłość przyszła później. Najwyższym wysiłkiem kupiłem wówczas gramofon marki „Daniel” (sensory podawały ramię) i na płyty już nie zostało. Puszczałem, co podarowali dobrzy ludzie. Jeden z nich dał mi to, na co sam nie miał ochoty. Właśnie „Go Ahead”. Do dziś niektóre motywy zanuciłbym, gdyby Bozia nie odmówiła słuchu (czynnego, bo bierny się zgłasza – jak 07):
Bezinteresowne piękno to stary PRL-owski plakat propagandowy eksponowany we Wrocławiu w uznaniu zasług Wolnej Europy i Jana Nowaka-Jeziorańskiego. W Poznaniu ma on swoje rondo. Ludzie, którym nazwisko Nowak-Jeziorański nic nie mówi, nazywają je „Jeziora Nowakowskiego”: