Wykład w ramach Festiwalu „Transatlantyk” w Poznaniu o kinie polskim ostatniego ćwierćwiecza. Odbywa się to w bardzo niewymuszonej atmosferze na Placu Wolności (samo centrum). Wykładowca siedzi sobie na leżaku, a publiczność ma do dyspozycji kilka rzędów łóżek osłoniętych płachtami białego płótna. Te płótna można opuścić i izolować się od reszty. Na każdym łóżkiem głośnik. Więc widownia wygląda tak:
A prelegent w akcji (mikrofon przy ustach jak w call center) – tak:
Organizatorzy ostrzegali jednak, że jak zacznie padać, to od razu w nogi. Chmurzyło się, ale przeszło obok. I doczytałem tekst, który zapodaję poniżej:
Z Lichenia przywiozłem „Rachunek sumienia” w formie broszurki, rozdawany w bazylice. Od razu wziąłem się za sporządzanie bilansu. Oprócz mnóstwa oczywistych grzechów, znalazłem u siebie te, których bym nie podejrzewał, gdybym tego „Rachunku” nie przeczytał:
– Czy przezwyciężam obojętność, niewdzięczność, oziębłość, znużenie, lenistwo, duchowe? – Otóż nie!
– Czy robię zakupy w niedzielę? – Otóż tak!
– Czy nie uczestniczyłem lub namawiałem do grzechu zapłodnienia in vitro? – Na razie nie, ale…
– Czy nie targnąłem się na własne życie? – Na razie nie, bo gdybym się targnął, to i tak bym nie odpowiedział. Ale Robin Williams też tak mawiał…
– Czy nie poddałem się bezpośredniej sterylizacji? – Nie pamiętam. Musze sprawdzić przy okazji.
– Czy wspierałem ubogich nie tylko materialnie, ale także w ich życiu kulturowym, moralnym i religijnym? – Otóż nie bardzo. Bliźnim spod „Biedronki” zawsze daję w łapę, ale Chopina to im nie puszczałem nigdy, nie mówiąc o Bogurodzicy. A powinienem był. Powiedzmy: dostaniesz dychę, ale najpierw Polonez As-dur. Za dychę to by wysłuchali całego recitalu Krystiana Zimmermanna.
Nie ustaję w poszukiwaniu requiem, przy którym można by uczciwie zasnąć. Dziś znowu pudło. Trafiłem na Mateusza Zwierzchowskiego (1720-1768), który był z Gniezna. Myślałem, że jakiś spokojniejszy typ. Wielkopolanin. A gdzie tam! Chóry, chóry, chóry… I to takie patetyczne, takie nabzdyczone, takie zajadłe, że ani oka zmrużyć. Takie „Requiem” umarłego obudzi jak nic: