Upały. Po czym poznać? Ano, po tym, że w sytuacjach dyskusyjnych na ulicach Poznania klaksony odzywają się trzy razy częściej niż zwykle.
W moich okolicach dzień jak co dzień. W Woli Węgierskiej (ileż razy przemierzałem ją na rowerze…) pewien kierowca zatrzymał samochód, bo na poboczu drogi ujrzał konia zaprzężonego do maszyny rolniczej, ale bez powożącego. Ten się jednakowoż szybko odnalazł. Leżał otóż pod maszyną. Z niemałym trudem został spod niej wyciągnięty. Kiedy przyszło do przestawienia konia, ten się spłoszył, pociągnął maszynę, która haratnęła samochód. Na pytanie skąd się woźnica wziął pod maszyną rolniczą w Woli Węgierskiej nie będę odpowiadał. Obrażałoby to bowiem inteligencję moich ewentualnych czytelników.
Był projekt, aby wyrwać się na parę dni do Zakopanego. Wpadł mi jednak w ręce artykuł pt. „Z Zakopanego” z pisma „Kraj” z`1872 roku. Wydał mi się przedziwnie aktualny:
Ceny mieszkań w Zakopanem tego lata znacznie podskoczyły, jak wiele innych potrzeb aż do bezwstydu, a co przy tym oszustwa, że ciągłe w tym względzie skargi gości zatruwały atmosferę swobody tatrzańskiej. To do żętycy wody dolewała dziewczyna ta lub owa, aby na miarze zyskać, to przewodnicy improwizowani, z konieczności wzięci w braku Wali lub Sieczki, popili się i grubiaństwa gadali, a co najczęściej, że wywiódłszy gościa na lada jaką skałę, zwodzili go, zwąc to miejsce jakimś szczytem, gdzie podróżny pragnął być, a co było rzeczywiście fałszem. Pewien ksiądz raz począł chwalić się tu, ile on tu naraz zwiedził szczytów, dolin i jezior w jednym dniu, co dla dobrze znającego Tatry było niepodobieństwem i pokazało się, że go przewodnik oszukiwał, po drodze wymyślał nazwy szczytów i okłamywał swego gościa najbezczelniej.