Nic. Podwiozłem Dorotę do galerii Malta. Czyli przesiadłem się z jednego fotela na inny. Obejrzenie i opisanie „Jańcia Wodnika” zajęło mi pięć godzin. To jest jedna setna, w stosunku do tego, do czego się zobowiązałem. No, ale jak my będziemy pracować w tym tempie, to daleko nie zajedziemy… Poniżej do poczytania:
„Jańcio Wodnik”
Mesjasz na motocyklu
Nawet Wybraniec Boży może wpaść w sidła pychy. Ale Pan wskaże mu jego właściwe miejsce. Tyle, że będzie bolało.
Jańcio, zwany Wodnikiem, bo uzdrawia poprzez obmycie stóp, właśnie dokonał cudu. Ożywił porażonego przez piorun. Teraz idzie polami do następnej wioski. Tam też są potrzebujący. A tu dogania go na motocyklu młody człowiek, który nosi się jak hipis i proponuje podwózkę. Ot, znalazł bratnią duszę – sam też zajmuje się kuglarstwem, tylko bardziej efektownym niż obmywanie stóp. Wywołuje u siebie stygmaty – to dopiero jest pokazówka. „- Rany Pana naszego przywołuję mistycznie. Taki mam dar boski.” Bolesne to, ale zarobek gwarantowany. Jańcio jakoś nie ma do tego przekonania. „- Pokażę panu” – oddala się hipis w brzezinę. Wyjmuje skrzyneczkę z akcesoriami. W jednej chwili zostaje tylko z przepaską na biodrach, jak Chrystus. Na czoło nasadza koronę z cierni. Koncentruje się, spod cierni wypływają pierwsze krople krwi. Na ramiona kładzie poprzeczną belkę krzyża z pnia brzozowego. W międzyczasie drobna potrzeba fizjologiczna i niezobowiązujące murmurando: „- Jestem Stygma poraniony, cierpię, kiedy chcę.” Wreszcie rani sobie boleśnie bok, by wyglądało jak ślad po włóczni. Tak rzymski setnik dobił Jezusa na krzyżu. Na ten widok niemieją zwierzęta leśne. Zda się, że cała przyroda, cały świat, zastygł na widok męki Pańskiej. Jańcio takoż. Na widok cierpiącego Chrystusa (nie szkodzi, że o rysach kuglarza) osuwa się na kolana i bełkocze, że nie jest godzien oglądać tak wzniosłych rzeczy. I wtedy słyszy: „Jańcio, ty durniu! No, co ty? To przecież ja, Stygma, sztukmistrz. Stary jesteś, niejedno w życiu widziałeś, a dajesz się nabrać takiemu durniowi jak ja?”
Jest w tej scenie wszystko naraz. Pobożność Jańcia: wiejska i szczera do rdzenia. Jest męka Pańska, jak żywa. Jest cały świat przez tę mękę odkupiony. I mały cwaniak hochsztapler też jest. W głowie od tego wiruje: co święte, co świeckie; co szczere, co skłamane; co cyniczne, co gorliwe? Rozsupływać to przyjdzie latami.
Dziad (Olgierd Łukaszewicz), co chodzi po prośbie, ciągnąc za sobą wózek napotyka bezpańską kobyłkę. Już się cieszy, że ta ulży mu w trudzie, gdy konik pada martwy. Dziad grzebie go, a na wieś – za zmarnowanie konia – rzuca przekleństwo: „- Niech się diabeł pośród was urodzi!” We wsi mieszka Jańcio (Franciszek Pieczka) z żoną Weronką (Katarzyna Błęcka-Kolska). Właśnie każe jej wisieć u powały głową w dół, co ma być najlepszym sposobem na bezpłodność. Jańcio ma więcej podobnych pomysłów, bo zawsze znajdzie czas, by dziwić się światu, choć brakuje mu czasu, żeby obrobić pole. Teraz postanawia ruszyć w świat, ponieważ czuje, że taka jest wola Boska. „Człowiek myśli, że wybiera dla siebie, co chce, a w gruncie rzeczy to nie on wybiera…” Bierze na plecy drewniany cebrzyk, w którym zwykł co wieczór moczyć nogi i puszcza się w drogę. Ciągle jednak niepewny, czy został powołany, czy przeczucie go myli. Na próbę prosi Pana Boga o deszcz w pogodny dzień. Nagle – grzmi i leje! Został wezwany!
W pobliskiej wsi piorun poraził miejscowego. Zakopali go po szyję w ziemi, żeby „wyciągnęła prąd”. Każe go odkopać i obumarłemu obmywa nogi w swym cebrzyku. Obumarły otwiera oczy, a Jańcio zostaje uznany za świętego. W drodze do kolejnej wsi dogania go na starym motorze wędrowny kuglarz Stygma (Bogusław Linda) – „kuglarz w trzecim pokoleniu”. Jego specjalizacja to odnawialne stygmaty. Z tego żyje. Kiedy Jańcio dziwi się takiemu sposobowi zarobkowania, tłumaczy: „- Krew z oczu, z głowy, z dłoni… Panie, przecież to boli jak jasna cholera!” Sam Jańcio bierze, co łaska. Nawet, gdy uleczył dziewczynę, której robaki wyjadały oczy. Teraz z całej okolicy ściągają do niego tłumy chorych i kalek. A on cierpliwie umywa im nogi i przywraca zdrowie. Otacza go dziwaczny orszak. Są chromi na wózkach inwalidzkich, jest kapela cygańska, wiejskie chłopaki niosą starą warszawę jak lektykę. Tak szumnie przejeżdża obok swojego dawnego domostwa. Weronka jest w wysokiej ciąży, ale Jańcio nie zamierza wracać i wspierać żony. Teraz, kiedy stał się ludowym „mesjaszem”? Kiedy zbiera hołdy z wszystkich stron? „- Mnie do ważniejszych rzeczy Pan Bóg przeznaczył.” Na otarcie łez zostawia jej warszawę. I rusza ze swoim pstrokatym orszakiem. Tymczasem Weronka wyłącznie o własnych siłach, w stajni na słomie, rodzi synka – tyle, że z diabelskim chwościkiem. I teraz ona do Jańcia z prośbą, aby pozbawił własnego syna tej wątpliwej ozdoby. Jańcio wzmaga całą swoją moc cudotwórcą, ale – nic. Nawet gorzej – do ludzi wracają choroby, z których nie tak dawno wyleczył. Domagają się zwrotu zapłaty, wyganiają oszukańczego uzdrowiciela. „- Czas wracać, Weronka. Czas wracać do domu.” Jańcio zapamiętał się. Siedzi przed chałupą przez pięć i pół roku, obrasta zielskiem, krzakami. Aż nagle budzi się i widzi, że świat jest jeszcze piękniejszy niż był. Nareszcie powrócił do domu.
Ten fałszywy prorok bytuje w świecie „realizmu magicznego”, któremu bardzo blisko do świata Ewangelii. Przecież Jańcio to „boży prostaczek”, podobny apostołom. Mówią o nim „Chrystus prawie”. Jego synek rodzi się w stajence, jako pierwszy wita go na tym świecie wioskowy pastuszek. Kiedy w scenie końcowej pogodzona rodzina Jańcia spożywa wspólny posiłek, przypomina rodzaj komunii. Zwłaszcza, że wcześniej Jańcio pojednał się ze sobą, z Panem Bogiem, światem i bliźnimi. A diabelski ogonek jego synka? Też się przyda – żeby strzepnąć kurz ze świątecznej marynarki.
Info o filmie:
Reżyseria: Jan Jakub Kolski
Scenariusz: Jan Jakub Kolski
Premiera: 1994
Obsada: Franciszek Pieczka, Bogusław Linda, Olgierd Łukaszewicz
Prawo Wodnika
Po latach medytacji Jańcio dochodzi do zrozumienia podstawowych zależności moralnych. Nie może zapomnieć swojemu sąsiadowi nazwiskiem Socha, że ten wygonił chorą i bezużyteczna kobyłkę na pewną śmierć.
„- Pamiętasz, Socha, starą kobyłkę, coś ją wygnał na zmarnowanie sześć lat temu? /…/ Wiesz ty, Socha, że przez ten twój zły uczynek na świat spadło nieszczęście?
– Na cały świat?
– Widzisz, Socha, przez jeden zły uczynek jednego złego człowieka przybywa zła w całym świecie i to zło potem wraca odpryskiem i uderza, w kogo chce. Tyś sześć lat temu posiał zły uczynek i ja przez sześć lat zbierałem żniwo. To nie jest sprawiedliwe. Ale tak samo, Socha, od każdego dobrego uczynku przybywa dobra w całym świecie. I ja teraz zrobię dobry uczynek. Nie zabiję ciebie, Socha, chociaż może powinienem.”
Reżyser na swoim
„Około 1991 roku puszczono nas, filmowców na >>wolny rynek<<, przedtem uwłaszczając kiniarzy. Ci od razu poszli po filmy do Hollywood i w kilka lat stali się bogaczami. Nam, na długie lata została produkcyjna improwizacja. Improwizowałem dobrze. Odkryłem (tak, tak, to ja), że Telewizja Polska może samodzielnie produkować filmy do… kin. Za budżet jednego spektaklu Teatru telewizji, w dwanaście dni zrealizowałem >>Pograbka<<, po nim >>Magneto<< (już za większe pieniądze) i wreszcie >>Jańcia Wodnika<<. Stałem się ulubieńcem krytyki i krytyków. Pewna siła polityczna zaproponowała mi nawet stanowisko … ministra kultury. Zbierałem nagrody, dowody uznania i stopniowo… traciłem kontakt z rzeczywistością.
Jakie były moje filmy z tamtego czasu (1990-1995)? Różne. Jeszcze świeże, jeszcze zuchwałe, ale już… przewidywalne. Kraina nazywana przez krytyków JANCIOLANDEM zaczynała pokazywać swoje granice.”
Jan Jakub Kolski, Pamięć podróżna. Fragmentozbiór filmowy, Wydawnictwo Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej, Łódź 2010
Aktor sękaty
Zwalisty, niezgrabny, niezborny, o tubalnym głosie – ot, bohater ludowy. Franciszek Pieczka (ur.1928) zapraszany bywał do filmu, gdy trzeba było pokazać zjawisko dziwaczne, intrygujące, w którym bardziej liczy się ogólna sylwetka niż jedna czy druga kwestia wygłoszona przed kamerą.
Tytułowy bohater „Żywota Mateusza” był skończoną, domkniętą osobowością, cóż z tego, że nieco ograniczoną? Ale jego wsłuchanie się przyrodę, której czuł się częścią, pozwalało w nim widzieć „człowieka organicznego”, ostatecznego. To „postać z franciszkańskiej legendy”. Z kolei przywódcza strajkujących górników w „Perle w koronie” to inny Pieczka: wciąż gruboskórny, ale też po swojemu przebiegły przywódca strajkujących górników. Z czasem Pieczka pozostawał masywny i niezgrabny, ruchy zachował niezgrabne, ale ten swój wygląd kontrastował wnętrzem nieśmiałym, wycofanym, pełnym kompleksów. W filmowej balladzie „Słońce wschodzi raz na dzień” gra przywódcę lokalnej, wiejskiej społeczności. I tu prostackość wieśniacza zostaje w jego roli zrównoważona przez swego rodzaju dostojeństwo wynikające z porządku świata opartego na wiekowej tradycji. Jako Czepiec w „Weselu” pozostaje jednocześnie buńczuczny i zagubiony w tym narodowym dramacie, który nie umie się dopełnić. Jak wydaje rozkaz stawia kos na sztorc, widać w nim przywódcę, lecz kiedy nad ranem zaczyna się chocholi taniec, bezradny, przestaje rozumieć cokolwiek.
W „Jańciu Wodniku” Pieczka idzie starym tropem. To prorok, ale już za chwilę przegrany człowieczek. Zanim powie cokolwiek, długo się namyśla, trze głowę w zakłopotaniu. Widać, że myślenie przychodzi mu z trudem. A przecież mówi tylko to, co konieczne. I co odwieczne.
Linda w odcieniach
W „Jańciu Wodniku” Bogusław Linda jako kuglarz, który basuje Jańciowi, z powodzeniem odszedł od rutyny „twardziela”. Pokazał zupełnie nowy odcień wrażliwości.
„ – Czy zgadza się Pan z opinią, że aktorstwo ściąga >>poplątańców<< albo narcyzów?
– Jasne, ale kogo magnetyzuje pański zawód i wiele innych zawodów? Wystarczy się rozejrzeć. Dzisiaj niemal cały świat to taki dom wariatów. Wśród aktorów znajdzie pan tylu >>pokręconych<< ludzi, co wśród murarzy. Tyle, że komedianci nagłaśniają czasem te swoje skrzywienia, dziwactwa, fobie, a murarze – przeciwnie. Doskonale pan zresztą wie, że niektóre rzeczy robi się w celach reklamowych, z premedytacją prowokuje się skandale – jak na jarmarku próżności.”
Stanisław Zawiśliński, Powiedzmy Linda, Wydawnictwo Taurus, Warszawa 1994
Jańcio Wodnik stał się patronem Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Filmowej „Prowincjonalia” we Wrześni. Nagrody wręczane na tym Festiwalu noszą nazwę „Jańcio Wodnik.”
Kino Kolskie
Filmy Jana Jakuba Kolskiego – najlepiej zapamiętane:
- „Pogrzeb kartofla” (1990)
- „Pograbek” (1992)
- „Jańcio Wodnik” (1993)
- „Grający z talerza” (1995)
- „Szabla od komendanta” (1995)
- „Historia kina w Popielawach” (1998)
- „Jasminum” (2006)
- „Afonia i pszczoły” (2008)
- „Wenecja” (2010)
Ciemne smyczki
„Jańcia Wodnika” kapitalnie zilustrował muzycznie kompozytor Zygmunt Konieczny, stały współpracownik Jana Jakuba Kolskiego. Nikt jak on nie umie się wczuć w poezję tych obrazów. Nic dziwnego – przez dziesiątki lat praktykował jako „oprawca muzyczny” Piwnicy pod Baranami czy jako kompozytor najpiękniejszych piosenek Ewy Demarczyk.
„On potrafi dźwiękowo zrealizować to, co się dzieje w poezji. Na przykład w >>Wierszach wojennych<< zrobił collage tekstów. Z jego muzyką teksty te oddawały nawet nie Baczyńskiego samego, ale historię, którą opowiadał. Zygmunt potrafił to zrobić genialnie, tak, że się rozumie i Baczyńskiego i tę jego piękną syntaksę wierszy. I jakby sobie zdał sprawę – intuicyjnie – czym było Powstanie. Albo >>Ta nasza młodość<< – tu dość naiwny wiersz, dość przeciętny, został przez jego muzykę podniesiony tak wysoko. Jak jakiś świetlisty hymn. Dla nas, przynajmniej dla mnie, obecność Zygmunta w >>Piwnicy<< jest obecnością Anioła. Może miał szczęście do nas? Gdyby się nie związał z taką grupą ludzi dziwnych, jaką byliśmy – przypuszczam, że to co robi, nie byłoby aż takie dobre. Bo co jest w >>Piwnicy<< fantastyczne w ogóle: tu panuje swoboda. Ta swoboda jest Zygmuntowi potrzebna. On jest człowiekiem dość nieśmiałym i skrępowanym. A tu wszyscy się ze wszystkich wyśmiewają bez przerwy, plotkują o sobie i bawią się sobą. Nie ma żadnego nadęcia. I ta swoboda, jak się zdaje – Zygmunta wyzwala. Zresztą nie tylko jego. Najbardziej drętwych ludzi, którzy tu zostali, udało się w naturalny sposób pozbawić drętwości.”
Piotr Skrzynecki w wywiadzie udzielonym Janowi Poprawie, witryna Piwnicy pod Baranami
Więcej o filmie:
Natasza Korczarowska, Ojczyzny prywatne. Mitologia przestrzeni prywatności w filmach Tadeusza Konwickiego, Jana Jakuba Kolskiego, Andrzeja Kondratiuka, Wydawnictwo RABID, Kraków 2007
Teraz sprawy bieżące:
Może pisałem. O piosence „Mały Książę” Kai Sobczyk – właśnie leci z komputera. Więc wypiliśmy tych parę piw na imprezie studenckiej. I – nieuchronnie – do pisuarów. Ale palce odciągające zamek już nie takie sprawne. Witek kombinuje przy zamku, a tu bardzo mu się chce. Wkurzony, rzuca pytanie: „- Gdzie jesteś, Mały Książę?!”