To dziwne, ale jak się wyjedzie za miasto, ta noc nie różni się od wszystkich innych nocy:
Już siadaliśmy do wieczerzy, a tu zmarł reżyser Krzysztof Krauze. A że to chrześcijański obowiązek pożegnać zmarłego, daliśmy się wciągnąć w medialny kontredans. I pierwsza gwiazdka nadaremnie migała w przestworzach.
Pani poseł Krystyna Pawłowicz na wPolityce.pl: „Sałata, choćby kilka kęsów, jest niczym wobec wykańczania w Sejmie naszej Ojczyzny”.
Wyborcza: „W dwóch wiedeńskich kościołach wiszą tablice ku czci gen. Alexandra Löhra. Ten oficer hitlerowskiej Luftwaffe, odpowiedzialny m.in. za bombardowanie Warszawy we wrześniu 1939 r., po wojnie został skazany na śmierć za zbrodnie”.
Ja tam rok temu widziałem tablice ku czci „towarzyszy broni spod Stalingradu”. I to jest całkiem na miejscu. Ostatecznie oni byli tam w delegacji, by bronić chrześcijańskiej Europy przed – potencjalnym – zalewem bezbożnictwa. Tylko akurat pod Stalingradem im nie wyszło…
Jeden z newsów na witrynie Radia M.: „Wykład ks. prof. dr. hab. Tadeusza Guza, kierownika Katedry Filozofii Prawa KUL, na temat >>Filozofia Friedricha von Schellinga a chrześcijańskie pojęcie małżeństwa<< wygłoszony podczas spotkania z Redakcją >>Naszego Dziennika<<.” Domyślam się, że kwestia pojęcia małżeństwa u Schellinga jest dla redaktorów Naszego Dziennika, a zwłaszcza dla jego czytelników, zupełnie fundamentalna. Warto ją zachować na ekstra okazje, np. na Święta.
„… dlaczego miesiąc po wyborach samorządowych w mediach głównego nurtu…” – media prawicowe nie robią nic innego, tylko komentują to, co się ukazało w Wyborczej i TVN. Z całkowitą pogardą dla tego, co się publikuje w ich macierzystych środkach komunikowania. A przecież jest wspaniały wykład ks. prof. Guza o pojęciu małżeństwa u Schellinga…
Jak ja uwielbiam teksty, które się tak zaczynają: „Wściekły jazgot kolejnej nagonki na opozycję, rozpętanej by zagłuszyć …” /Gazeta Polska Codziennie/
Bractwo Kurkowe „Już gwiazdeczka się kolebie” (1972). Jak to u Piotra Janczerskiego i kolegów: trochę ludowizny, trochę bigbitu. Gitary i fujary. Do tego teksty – wcale nie swojskie, bo też trzeba umieć napisać. Strasznie napuszone, z tymi wszystkimi opłatkami, wigiliami, talerzem dla niespodziewanego gościa, dzwonami, saniami. Czyste fryzjerstwo. Ale słucham, bo po raz pierwszy słuchałem, jak miałem 13 lat: