Dorżnijmy wreszcie tę sobotę, która nie chce się skończyć.
Zagadka. Co zagrała ta budowla w filmie polskim?:
Podpowiedź: film jest na podstawie książki. Odnośny fragment brzmi:
Właśnie dwókonną bryką wjechał młody panek
I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek,
Wysiadł z powozu; konie porzucone same,
Szczypiąc trawę ciągnęły powoli pod bramę.
We dworze pusto, bo drzwi od ganku zamknięto…
Jak ja, jako młody panek, zajechałem samochodem pod ganek, to pusto nie było. Ale nie dlatego, że Sędzia akurat wydawał uroczystą wieczerzę, jak w książce. Wesele było zwykłe…
Skoro już zagadki filmowe… W muzeum wiatraków w Osiecznej trafiliśmy na rzeźbę, która w sposób bezpośredni nawiązuje do pewnego znanego filmu:
A oto podpowiedź:
Potem była „wielkopolska Częstochowa”, czyli sanktuarium w Górce Duchownej. Tu, po wielu latach bezowocnego pielgrzymowania trafiłem wreszcie na obraz swojego patrona. Ale nie z kalendarza (nie ma świętego Wiesława!), lecz z wyboru. Jest nim święty Izydor Oracz. Był z zawodu rolnikiem, ale za to bardzo pobożnym. I często porzucał pług, by modlić się pod figurą. Ale robota nie stała przez to w miejscu. Za niego orali aniołowie! Co bywa uwieczniane w ikonografii chrześcijańskiej. Tutaj też. Pragnąłbym naśladować świętego Izydora: ja bym się modlił, a wykłady przygotowywaliby za mnie aniołowie:
Jak nie mogłem trafić na obraz mojego duchowego patrona, musiałem się z konieczności zadowalać jednym czy drugim plakatem:
W Górce Duchownej trwały akurat przygotowania do odpustu i rozstawiano kramy. „Kolorowe jarmarki” – wiadomo. A że były one tuż obok sanktuarium i na odpust, więc najwięcej było tam świętych obrazów, różańców itp. Ale ja pstrykałem towar, który – pod względem ilości – był eksponowany jako drugi. Bo na odpust przybywają ci, którzy odpuszczają, ale też tacy, którzy nie odpuszczą:
Przejdźmy jednak do kwestii intelektualnych. Rzuciłem się przeczytać w „Naszym Dzienniku” artykuł ks. bp. Adama Lepy, który specjalizuje się w problematyce mediów, mnie także bliskiej. Z tego, co wiem, ów biskup przewodniczył także przez lata komisji episkopatu ds. mediów. Napisał kilkanaście książek i setki artykułów.
Czytam więc z zainteresowaniem, co ów światły duszpasterz ma do powiedzenia na temat tzw. szumu informacyjnego: „Wskutek zastosowania odpowiednich technik dochodzi do znacznego zniekształcenia przekazywanej informacji. Wtedy staje się ona wieloznaczna, niedokończona, wybiórcza i niezrozumiała.” W porządku, to są sprawy znane. Ale nagle natykam się na zupełnie nową, rewolucyjną definicję pojęcia „szum informacyjny”: „W czasach PRL wzbudzanie szumu informacyjnego było zadaniem tzw. zagłuszarek, które miały uniemożliwić odbiór zachodnich radiostacji (Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki itp.).” Słowem, jak radio szumiało (zamiast odbierać czysto), był to właśnie „szum informacyjny”. Niestety, w świetle tej definicji, „szum informacyjny” wkrada się również do Radia M. Bo, kiedy danemu przekaźnikowi kończy się zasięg (słucham w samochodzie), wtedy audycja zaczyna trzeszczeć i „szumieć”. Do tej pory bezmyślnie zmieniałem częstotliwość na lepszą i słuchałem dalej. Do głowy mi, baranowi, nie przyszło, że to był „szum informacyjny”…
Operowe kawałki Antonio Stradelli (1639-1682). Muzyka ciekawa, ale nie tak, jak życiorys twórcy. Cytuję za Wikipedią:
W roku 1667 Stradella osiadł w Rzymie, gdzie z jednej strony komponował opery, oratoria i muzykę kościelną, a z drugiej zasłynął rozwiązłym stylem życia. Próbował (…) sprzeniewierzyć pieniądze kościelne, co jednak zostało wykryte.
… w roku 1677 udał się do Wenecji, gdzie został nauczycielem muzyki Agnese Van Uffele, faworyty wpływowego szlachcica weneckiego, Alvise Contarini. Wkrótce jednak został jej kochankiem. Gdy to wyszło na jaw, uciekł z kochanką do Turynu. Contarini domagał się, aby kochankowie się pobrali, lub aby Uffele została zakonnicą. Wybrali to pierwsze i wzięli ślub 10 października 1677. Lecz po podpisaniu kontraktu ślubnego i wyjściu z klasztoru Stradella został zaatakowany od tyłu przez dwóch płatnych morderców, którzy zostali wynajęci przez Contariniego. W rezultacie został poważnie zraniony. Zamachowcy pozostawili go na ulicy, sądząc, iż nie żyje.
Został zasztyletowany 25 lutego 1682 na Piazza Bianchi w Genui przez trzech braci Lomellini, których siostrę uwiódł: