Janda, w nieco nowej roli Olbrychski.
Ona zakłopotana starym samochodem, nie chce zapalić, lata 90. Olbrychski okulary, broda, dość nieobecny.
Agata nerwowa, nieogarnięta, ciągle pali.
Dymna porządna, nie pali. Stateczna, uładzona, porządna. uporządkowana.
Pięknie fotografowana Warszawa. Takiej wtedy nie było
On – architekt. ”Dobry architekt, dobry katolik”.
Kłótnia o telefon wspólny dla kilku instytucji.
Olbrychski gra wbrew sobie, wbrew emploi.
Telegramy, poprzednia epoka.
Ona jest neurotyczna jak zwykle.
„Bój się Boga Agato! – Nie boje się…”
Olbrychski chrypi, co mu dodaje powagi i smutku.
Pestka – twardy rdzeń człowieka.
„Pestka jest to, w co nigdy nie przestajemy wierzyć” – twardy rdzeń osoby.
„On mnie kocha”. – To jest najważniejsze . Z tym się rzuca pod tramwaj.
Nie wytrzymali ciśnienia. Sytuacja ich przekroczyła zewnętrznie i psychicznie.
Archiwa kategorii: Kino polskie w detalu
Ajlawju
Pazura, Figura
„- Też tu jesteś. – Ja też. – To Bomba”
On już rozwiedziony ale mieszka z byłą żoną; on ma syna ona córkę.
Mnóstwo gagów slapstikowych.
Pisze o etyce w erotyce.
Ona nauczycielka: „- Co robisz? – Uczę w szkole – Piękny zawód – Nie pierdol”.
Spotkanie danej, hipotetycznej miłości.
Ona nie może mu odsunąć zamka u spodni. „Jak kobietę w mężczyźnie pociąga intelekt, to wszystko inne jest bez znaczenia”.
Ona pije wódę szklankami.
Wspólny orgazm, wspólne wycie – śmieszne.
Oblicza, ile razy zdążą, bo mama obiad podaje punktualnie.
„Spalam się w blokach”.
On potrzebuje „pozytywnego nastawienia”, jak by się na słuchał wróżbitów lub naczytał porad z kolorowych pism.
Jego nie ma, nim sterują jakieś szablony, obsesje.
„Bo dupa to nie but do przymierzania”.
W tle ogromna ściana bloku z wielkiej płyty.
Lekarstwo na miłość
Pomyłki telefoniczne – element codziennych udręczeń, ale nikt nie narzeka, normalka.
Sienkiewicz, Jędrusik: lekkie idiotki, ale sympatyczne.
Zrobienie wokół siebie zamieszania najlepszy sposób działania w kraju absurdu,
Wieńczysław Gliński jako superman.
Patynowanie fałszywych banknotów – deptanie.
Kawa w szklance.
Kradzież wypłaty dla kombinatu w Płocku jak w „Dotknięciu nocy”. Jedna z niewielu takich dostaw forsy w kraju.
„Wie pani jakie jest lekarstwo na nieszczęśliwą miłość? Druga miłość” – radzi Łapicki.
Proces przekonywania się do nowego faceta to musi potrwać, ona musi mieć czas.
Facet działa inaczej, atakuje od razu – stereotypowe role.
Palą, wszyscy przy każdej okazji, umyka, że musi być nadymione i śmierdzieć.
Mocne doklejone rzęsy nosi Jędrusik. Kloss też takie miał.
Bałagan – encyklopedia zastępuje nogę od szafy.
Krystyna Feldman w stowarzyszeniu kynologicznym.
Kawiarnia w PDT – ówczesna galeria handlowa.
Sara
M. Perepeczko – mafioso, ale ludzki, z gestem, nieco zakłopotany swoją rolą, rękę podaje każdemu. Przedstawia się: Józef. Jako mafiozo jada makaron. Nadwaga, ale sobie drwi.
Kapitan Linda wraca jako bohater zasłużony na misji ONZ, ale przy wyładunku na lotniku wstaje z noszy i pije z gwinta. To nasz Linda.
Zarośnięty, goli się maszynką do strzyżenia psów.
To taka plastykowa rzeczywistość – filmowa transpozycja prawdziwych lat 90.
Sara – rozkapryszona córeczka tatusia.
Ma ją wozić do szkoły. „Nie mógłbym wozić czegoś innego?”
Linda przyznaje, że jest alkoholikiem. Ma wszywkę. Kolczyk w uchu. Obawia się, że umrze na marskość wątroby więc się nie boi.
Córka mafiozo nie jest bezpieczna, bo teraz polscy mafiozo zabijają nie tylko synów ale i córki konkurencji. Polska to kraj bandycki.
Córka w elitarnej szkole. Ale problem narkotykowy. Dilerzy.
Długi płaszcz jak Leon Zawodowiec.
Nazywa się Leon, stylizacja U Leona też była dziewczynka, powtórzenie, choć bez pomysłowości oryginału.
Telefon komórkowy jak cegła.
Dystans do siebie, gorzki, w typie Bogarta. Jak by ta cała Polska była przepisana z pierwszych stron bulwarówek.
Zabitego bandytę chowają w ogródku pod trawnikiem. Dziki kraj.
Mafiozi w czarnych garniturach. Jak karykatura z USA.
Chwyta dilera za jaja. „Jeszcze raz cię tu zobaczę, dostaniesz prace w operetce”.
Ksiądz po pobiciu dilera: „Bóg zapłać”. „Już mi zapłacił”.
Wódka chłodzi się w akwarium.
U mafiozo oglądają Brando w Ojcu chrzestnym.
„Miłość to jest słuchanie pod drzwiami, czy to jej buty tak skrzypią na schodach. Miłość jest wtedy, kiedy do czterdziestoletniej kobiety wciąż m mówisz: Moja maleńka, i kiedy patrzysz jak ona je, a sam nie możesz nic przełknąć. I wtedy, kiedy nie zaśniesz, jeżeli nie dotkniesz jej brzucha. Miłość jest wtedy, kiedy ona stoi pod drzewem, a ty marzysz o tym, żeby się przewróciło, bo będziesz mógł ja osłonić”.
Ona czuje, że ma nad nim władzę. Zachowuje się jak żona. Żąda uwagi, hołdów, wyłączności.
Ojciec: „Albo ty nie jesteś moim synem, albo masz rozum po matce” – mówi mu ojciec.
Mierzy do faceta. Ten: „O Jezu! – No właśnie”.
Jak być kochaną
B. Krafftówna, Z. Cybulski
„Jestem siostra samotnych i żona owdowiałych…”
Chciałaby napisać pamiętnik pod tytułem „Jak być kochaną”
Chce odejść w tło i stamtąd spojrzeć na swoje życie.
Monolog, monolog, wszystko w jej głowie.
Sąsiad w samolocie, Wieńczysław Gliński. Facet elegancji uprzejmy: „Rano: dzień dobry kochanie; wieczorem: dobranoc kochanie…” takie zwyczajne a nieosiągalne.
Elegancki świat. Koniak na lotnisku, tranzystor w samolocie.
A ona nosi w sobie realia okupacyjne.
Moda z lat 60, zrobione rzęsy. Kompleks wobec sąsiada. Bo ona ma torebkę z cedetu.
Ale ma przewagę, bo przeżyła więcej.
On zakochany w sobie. „On potrzebuje widowni, a teraz jej nie ma.
On policzkuje dyrektora teatru, który do kawiarni przychodzi z hitlerowcami.
Zastrzelili tamtego jako kolaboranta. Podejrzany ów Rawicz, listy gończe.
Organizacja wybrała ją, by go chroniła, przewiozła na metę.
„Zdaje się, że na psychice Polaków ciąża jeszcze skutki rozbiorów, no i wojna.”
„Szanuję kobiety, które przeżyły ten czas na swoim miejscu” – to daje jej do myślenia, przywołuje wspomnienia.
Tego nie da się wytłumaczyć obcokrajowcowi.
Przechowuje ukochanego u siebie nawet wbrew podziemiu. Cieszy się, że jest tylko dla niej choć z konieczności.
Stara się ładnie wyglądać. Spełnienie snów chociaż w karykaturze.
On wiecznie niezadowolony.
Nie wytrzymuje, że nikt nie wie o jego istneinieu. Nie może wyjsć, wszyscy go poznanją.
„Nikt mnie nie pozna! Gnije tu żywcem! Chciałaś mnie mieć przy sobie? Chciałaś, Tak?! Teraz nasz!”
I mści się na niej. Ona to pokornie znosi.
„Jest takie powiedzenie, że mężczyzna wybiera sobie kobietę, aby jego klęski miały twarz i oczy. On mnie nawet nie wybrał. Tym bardziej miał prawo mścić się na mnie. To takie proste…”
Ida
Po raz kolejny, żeby sobie odświeżyć.
Czarno białe, w centrum kobieta-tajemnica. Odsyła to więc do „Do widzenia, do jutra”, „Jowity”, „Niewinnych czarodziejów”, „Ostatniego dnia lata”, „Rewersu”.
Ale z wsadem merytorycznym już gorzej. Lata 60., dwie Żydówki: jak jedna zakonnica, to druga musi być dziwka, pijaczka i jeszcze stalinowska prokurator z krwią na rękach. I ta stalinówka skacze z okna. Nie wiadomo, dlaczego. Fabuła pod to nie podprowadza. Za to przyszła zakonnica mułowata do szczętu. W ostatniej scenie bardzo zdecydowanie oddala się. Dokąd? Nie wiadomo zupełnie, bo poprzednio piła wódkę, paliła i kochała się z jednym saksofonistą jazzowym. Polski reżyser zwykł powtarzać w takich sytuacjach: „Niech pracuje wyobraźnia widza”. Ale – na Boga! – w takich temperaturach?!
Moje miasto
Kolejna elegia na cześć wykluczonych.
Staszek ze Śląska – po technikum „chciał zdawać na Politechnikę, ale spóźnił się na egzamin i tak już zostało.”
Śląskie blokowisko. Staszek nigdzie poza nim nie był, ale nie jest ciekawy. Jak się dobrze wpatrzeć, to w bloku odbija się cały świat.
Jedyny kumpel całymi dniami reperuje starą warszawę. Kiedy już jest sprawna, traci sens życia i wiesza się.
Ojciec przesiaduje nad glinianką, łowi i pociąga z butelki, żeby się nie dłużyło. A dłuży się, bo w gliniance nie ma ryb, no chyba, że syn kupi karpia w Centrali Rybnej i z litości dla starego wpuści go do glinianki.
Po latach odwiedza ich ukochany wujek. Okazuje się – tylko po to, by ich okraść z ostatnich pieniędzy.
Co słonko widziało
Krzyżujące się losy kilkorga marginalizowanych Ślązaków w parę upalnych, lipcowych dni. Oskarżenie Polski, że zapomniała o swoich wydziedziczonych dzieciach.
W biedzie najgorsza nie jest bieda sama, lecz to, ze nie ma z niej wyjścia. Utrata pracy i bieda nie boli tak bardzo jak poczucie degradacji.
Były górnik zarabia chodząc po deptaku z ulotkami reklamowymi w stroju egzotycznego ptaka z ulotkami w łapie. Nie pachnie mu to. Popija piwo, zarywa panienki. Jak go pracodawca próbuje przywrócić do pionu, to obrywa w dziób. Krew się leje, zwolniony, ale zaraz biegnie za byłym już szefem skamle o robotę.
Zupełnie jak ów Cygan z Łodzi, który zbuntował się przed kamerami lokalnej telewizji i zrzucił z siebie reklamową dyktę z okrzykiem: „Oszukali mnie!”
Bieda sąsiaduje o krok z głupotą. Dziewczyna, której brakuje na ciuchy widzi, jak niezła laska wrzuca coś do pojemnika Pomocy Społecznej. Po zmroku wciska tam małego synka (sama nie wejdzie), by wydobył paczkę. Problem w tym, że dzieciak nie umie wyleźć.
Ludzie biedni żyją w rezerwacie (niepokojąco dużym). Pejzaż to śląskie familoki.
Biedni żerują na jeszcze biedniejszych. Chłopak, który żyje z tego, że sprzedaje z ulicznego stolika czosnek i żurek na butelki, bez oporów kradnie na wyrwę koszulkę na straganie prowadzonym przez biedaka takiego jak on.
Zanim obecny bezrobotny, a były górnik dołowy wyjmie pieniądze z bankomatu ( na koncie najczęściej nie ma nic), dwa razy się żegna.
„Co słonko widziało” Michała Rosy
Pod filmem w Internecie licznik kliknięć w „lubię to” – wynosi zero.
Zając, który po nas zostanie
Zmarł reżyser Bohdan Poręba. Jego zasługi niech wspominają inni, bardziej godni. Ja przywołam paradoks. Ten mianowicie, że Poręba został przez Bareję sportretowany w „Misiu” jako reżyser Zagajny. To ten, który kręci film o upadku elit sanacyjnych. A jak kot przebrany za zająca wskakuje na drzewo, tłumaczy: „Prastara grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera.”
Jak bym kiedyś zgłupiał do tego stopnia, że by mi się wydawało, iż ludzie zapamiętają mnie z jakiejś książki, recenzji itp., a nie z jednego z wielu idiotyzmów, których się dopuściłem, to przypomnijcie mi reżysera Zagajnego i zająca na gruszy.
Westerplatte
Ostatni dzień sierpnia ’39. Narasta atmosfera zagrożenia. W radiu niemieckim agresywne marsze. W polskim piosenka „Na pierwszy znak…”
Efekty pirotechniczne robią wrażenie do dziś. Widz odczuwa realne zagrożenie wybuchem, odłamkami, zwałami ziemi, które tryskają w górę jak fontanny. Dziś to wszystko robią komputery. Ale w 1963 to były autentyczne ładunki wybuchowe. Dziś nikt nie namówiłby aktora, żeby bomba – nawet pozorowana – wybuchała tak blisko niego.
Radio nadaje z Warszawy, że Westerplatte się broni i „naczelny wódz pozdrawia załogę”. Gdy oni czekają na wsparcie…
Niemcy robią zmasowane bombardowania lotnicze. I to najnowszymi samolotami. Obrońcy jeszcze takich nie widzieli.
Panika wybucha na wartowni, kiedy ktoś w trakcie zmasowanego ataku krzyczy, że Niemcy puścili gaz. Przed wojną powtarzano, że na linii frontu gaz bojowy będzie realnym zagrożeniem. Jak podczas poprzedniej wojny. Podczas tej jednak gaz używany był gdzie indziej.
Umierający żołnierz prosi, by podać mu karabin. Chce umierać z bronią w ręku.
Podczas kolejnych ataków widać coraz wyraźniej, że mamy do czynienia z wojną na wyniszczenie, ze żołnierze broniąc się bez szans na utrzymanie posterunku stają na granicy zbiorowego samobójstwa. Ale zwolennicy oporu tłumaczą, że Westerplatte wiąże znaczne siły niemieckie. Tylko z czasem okazuje się, że Wybrzeże jest już w całości odcięte i żadna pomoc nie przyjdzie.
Jeden z żołnierzy biega w krzaki za potrzebą. „To nie ze strachu, panie plutonowy, to te konserwy”.
Niemiecki oficer pyta Sucharskiego, czy warto było tak długo się bronić. Sucharski nie odpowiada. To mocny koniec filmu.