Przykład filmu (a są i książki), który w danym momencie elektryzuje, ponieważ porusza jakąś niezwykle drażliwą kwestię. A kiedy te kwestia zanika w życiu społecznym czy obyczajowym, atrakcyjność filmu gwałtownie spada. Więcej: staje się niezrozumiały. I nudny najzwyczajniej. Jak ten „Buntownik…”
Dean w szkole w brązowym garniturku, który go strasznie postarza. Po godzinach w dżinsach i w tej swojej czerwonej kurtce. Potem ginie w niej dzieciak, który był jeszcze bardziej samotny niż on.
James Dean zgarnięty w nocy za pijaństwo na posterunku nuci “Cwałowanie Walkirii”.
Natalie Wood (szkoda, że tak wcześnie zmarła) – uszminkowana (jej filmowa bohaterka). Bez szminki wyglądała znacznie bardziej świeżo.
Młodzi ludzie na nocnym posterunku. Wszyscy zagubieni i wyobcowani. Każdy ma problemy z rodzicami. Którzy nic nie rozumieją. Rodzice Jimmiego mają na wszystko jeden sposób: przeprowadzka w nowe miejsce. 15 lat później podobnego chłopaka zagra Austin Hoffman w „Absolwencie”. A tak bardzo inaczej wyglądało to w „Grease”. A jeszcze inaczej w „Powrocie do przyszłości”.
Rodzice Jimmiego mieszkają i stroją się jak z żurnala. W domu standardy wyczytane w gazecie i zamordyzm. Odwrotna strona „american dream”.
Ale cała ta problematyka typu „angry young men” dotyczy osób białych, swietnie sytuowanych. Jimmy ma własny samochód, mieszka w domku pod miastem.
Dzieciaki noszą krawaty, jak tatusiowie. Epoka przedbitlesowska: nastolatki jeszcze nie mają własnej mody. Noszą się jak rodzice.
Buntownik bez powodu / Rebel Without a Cause, reż. Nicholas Ray, 1955