Dawno nie oglądałem niczego tak świetnego.
Michael Keaton. Gra samego siebie.
„Bulwar Zachodzącego Słońca”?
„Cały ten zgiełk”.
Edward Horton
Zdjęcia Emanuel Lubezki
Były odtwórca birdmana łysieje, nosi perukę, zmarszczki. Produkuje marne spektakle na Broadwayu.
Monolog wewnętrzny głosem dawnego bohatera – kontrast z tym co i jak mówi teraz.
Gładka opowieść, na jednym ślizgu.
Spotkanie z prasą – parada debilizmu.
Przedstawienie – wiwisekcja w typie „Kto się boi Wiginii Wolf?” Problemy małżeńskie. On gra alkoholika.
Problem: gdyby zginął w tej samej katastrofie lotniczej co George Clooney, tylko o Clooneyu byłoby w gazetach.
„- Staram się zrobić coś ważnego.
– A kogo to obchodzi?”
Córka: „- Robisz to, bo jesteś przerażony myślą, że jesteś nieważny”.
Młodszy, zdolniejszy aktor kradnie mu spektakl.
Wpływowa pani krytyk pisuje swoje teksty w barze przy drinku. Birdman słusznie zawraca jej uwagę, że jej tekst nie zawiera same etykietki typu „nieopierzony” zamiast rzeczowych argumentów. Cóż, większość Wenecji to ocena za pomocą etykietki. Żeby wejść w detale, mówić poprzez konkrety, to trzeba coś widzieć. Zobaczmy – Internet puchnie od etykietek.
Nawroty żalu po rozbitym małżeństwie, nieudanym ojcostwie (córka narkomanka). To już gotowiec. Jest w każdym filmie.
Po kwestii: „- Jestem nikim” strzela do siebie na scenie. Odstrzelił sobie nos. Wielka sława.
Zabandażowany wygląda jak birdman.
Birdman lub nieoczekiwana moc ignorancji, reż. Alejandro J. Inarritu 2014