Wróciliśmy właśnie z wieczorku poetyckiego pani Stanisławy Ławińskiej w Poema Cafe na Wildzie. Pani Stanisława jest osobą niezwykłej pogody; przejęta i przeniknięta poezją do cna. Zdziwiło mnie to, ponieważ przeczytałem wcześniej, iż pochodzi ze Ścinawki Górnej na Dolnym Śląsku (okolice Wambierzyc, Nowej Rudy, blisko Kotliny Kłodzkiej). Ja sam na wakacje bywałem jako dziecko wożony do krewnych w Śninawce Średniej. Rodzina była przemiła. A mężczyźni w tym rodzie wiedli żywot wedle sprawdzonych od dziesięcioleci reguł. Rano budzili się na srogim kacu, ale nie szkodzi. Bo podjeżdżał zielony autobus, który wiózł ich do kopalni w Nowej Rudzie. Po południu odwoził ich na ten sam przystanek. Wysiadali z niego markotni i wkurzeni – ewidentnie niedopici. I zaraz do baru „Kubuś”, z którego wracali późnym wieczorem w nastojach odpowiednich. Rano budzili się na kacu, ale zjawiał się zielony autobus… I ta sielanka trwała do pierwszych lat 90., kiedy to autobus przestał przyjeżdżać. Całe życie im się zawaliło.
A tu pani Stanisława ze Ścinawki pobliskiej nie czyta o barze Kubuś, o zielonym autobusie, tylko o słońcu, lesie, chmurach, pogodnym podwórku, ciepłym domu rodzinnym. Cóż, jeżeli dwie osoby patrzą na to samo, rzadko widzą to samo.
Na zdjęciu – pani Stanisława w trakcie deklamacji kolejnego wiersza, w którym nie ma nic o autobusie.
Jak już poetycko, to dwie godziny dymałem dziś dookoła jeziora Dymaczewskiego. I nieodwołalnie skojarzyło mi się to z „Kroniką olsztyńską” K.I. Gałczyńskiego.
Wszystkie szmery, wszystkie trawa kołysania,
wszystkie ptaków
i cieniów ptasich przelatywania,
wszystkie trzcin,
wszystkie sitowia rozmowy,
wszystkie drżenia
liści topolowych,
wszystkie blaski
na wodzie i obłokach,
wszystkie kwiaty,
wszystek pył na drogach,
wszystkie pszczoły,
wszystkie krople rosy
to mi jeszcze,
przyjacielu, nie dosyć –
chciałbym więcej ptaków,
drzew z ptakami,
więcej blasków, gwiazd, obłoków,
trzcin, kaczek na wodzie,
i uchwycić to wszystko rękami,
ucałować to wszystko ustami
i tak zajść, jak słońce zachodzi.