Andrzej Banach „Nikifor”:
W Zagrzebiu na starówce weszliśmy do muzeum bałkańskich malarzy naiwnych. Było tam też kilka obrazków Nikifora. To dało impuls, aby dokończyć bardzo interesujaće studium Andrzeja Banacha.
Cytaty:
Gdy Nikifor urodził się w Krynicy, około roku 1895 mniej więcej, miał wszystkie zadatki na nieszczęśliwe życie. Pochodził z matki biednej. Na wsi nie lubi się biednych; ubóstwo jest przekleństwem zesłanym przez Boga, jak kalectwo, a matka Nikifora była też kaleką, i w dodatku Rusinka, co także nie ułatwiało jej życia. A syn był, oczywiście, nieślubny. Łączyła więc w sobie wszystkie klątwy.
W lecie roku 1947 zobaczyliśmy Nikifora po raz pierwszy. Siedział na szerokiej balustradzie niskiego muru, oddzielającego chodnik krynickiej ulicy od łąki. Mały, nędzny, zgarbiony, schowany był w środku dużego zbiegowiska dzieci i gości uzdrowiska, znudzonych piękną pogodą. Uśmiechniętą twarz miał nachyloną, oczy zasłonięte okularami, z oprawką złamaną, przewiązaną sznurkiem. Malował w pozycji niewygodnej, uświęconej własną tradycją. Rozpoczętą akwarelę przytrzymywał lewą ręką na murze, na którym siedział. Przy nim-kaseta z kilkoma obrazkami dla reklamy, butelka wody, bułka, zegarek i kapelusz odwrócony. W kapeluszu pięćdziesiąt groszy. Obrazków nie kupował nikt.
Przed wojną, w czasie okupacji i w latach po wojnie przyjeżdżały do Krynicy setki tysięcy ludzi. Między gośćmi byli malarze, właściciele galerii obrazów, antykwariusze, znawcy i historycy sztuki. Wielu gości było z zagranicy. Wszyscy widzieli obrazy Nikifora – malował przy głównej ulicy. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Nikifor nie był twórcą ludowym ani amatorem; nie był członkiem związku plastyków, nie należał do stowarzyszenia głuchoniemych. Chodził do cerkwi, nie do kościoła. Nawet polskość jego była podejrzana. Był nietypowy, poza społeczeństwem. W tym swoim odosobnieniu był dobrze schowany. Dlatego pierwszą książkę o Nikiforze odrzucono mi pięć razy.
Gdy Nikifor miał wielkie kłopoty w Krynicy, gdy milicja nie pozwalała mu zakładać pracowni malarskiej w parku, gdy odbierano mu papier, pędzel i farby jako dowody niepoprawnego włóczęgostwa i żebractwa, mistrz pokazywał swój autoportret, z prawą ręką podniesioną do góry, w stroju biskupa, jako dowód osobisty. Był przekonany, że z takimi papierami ma prawo żyć w spokoju, żebrać dalej i malować. Nie potrzebował nazwiska. Podpisywał się „Nikifor malarz” albo „Nikifor Matejko”, czyli malarz nad malarzami.
W malarstwie holenderskim XVII wieku przedmioty realne znajdujące się poza obrazem: meble, ryby, owoce, wydawały się artystom tak piękne i tak pretendujące do rangi dzieła sztuki, że przenoszono je bez wahania na obraz. Obraz jako udana ilustracja rzeczywistości był oknem, przez które spoglądano na prawdziwy, rzeczywisty świat. Malarstwo było odbiciem, przedstawieniem, pochwałą przedmiotu.
Kierunek ten, wiodący od przedmiotu do obrazu jako jego pozoru, uległ zachwianiu w malarstwie religijnym, chrześcijańskim. Malowano tak doskonałe obrazy Matki Boskiej, że kult Marii przeniósł się ze świętej osoby, niedostępnej zmysłom, na same obrazy. Obraz stał się świętym przedmiotem. W kulturze bizantyńskiej doprowadziło to do obrazoburstwa i usunięcia postaci człowieka ze sztuki na okres kilku wieków. Obecnie dostrzec możemy stwarzanie obrazu jako przedmiotu estetycznego, istniejącego niezależnie od wzoru w świecie realnym. Obraz jest rzeczywistością istniejącą a priori, powstającą w toku aktu twórczego, bez ścisłego wzoru w otoczeniu.
Nikifor wyraźnie odwrócił stosunek przedmiotu realnego do swojego obrazu. Tradycyjną drogę od przedmiotu realnego do jego imitacji w obrazie zastąpił relacją od swojego obrazu do widza. Istnienie przedmiotów na jego akwarelach uzasadnione jest ich mocą magiczną, nie repliką rzeczywistości. Obraz staje się przedmiotem, zaczyna działać na rzeczywistość, wchodzi w świat realny.
Przyjmujemy istnienie sztuki narodowej, wyrazu przeszłości, przekonań i pragnień społeczeństwa. Nie znaczy to, by sztuka narodowa odbijała poglądy większości. Decyduje warstwa, która do kultury dojrzała, brała udział w tworzeniu kultury. Rokoko było stylem Francji, choć ówcześnie większość Francuzów o nim nie wiedziała. Sztuka narodowa nie musi też bezpośrednio służyć narodowi, w sensie zaspokajania jego chwilowych potrzeb. Nie będziemy także ograniczać polskości do treści.
Obrazki Nikifora nie są „ładne” i nie są wesołe. Są pouczające, czego ludzie nie lubią. Akwarele jego są bardziej rozmyślaniem niż opisem. Przede wszystkim są opowiadaniem, i to jeszcze jedna ich polska cecha. Opowiadanie jest kompozycją zdarzenia wprowadzającą czas, jest opisem sytuacji dłuższej niż fakt.
Wielki malarz nie zawsze maluje lepiej niż inni, on maluje inaczej. Dlatego Nikifor jest wielkim malarzem. Stworzył tysigce akwarel, więcej dobrych niż złych. Żył długo i bardzo się zmieniał. Jednak obrazek jego poznamy z drugiej strony ulicy wśród wszystkich innych, na całym świecie. Dlatego trudno było zdobyć dlań uznanie. Nie było wiadome, jakie zastosować do niego kryteria. Nie było pewności, czy go zaliczyć do malarzy ludowych, do naiwnych, czy do amatorów.
Jak powstaje oryginalny obraz? Artysta ogląda wszystkie dostępne mu dzieła i znajduje między nimi miejsce dla tego jednego, którego brakuje. Patrzy też na naturę. W niej również są braki. Są dotkliwe i nie do zniesienia. Artysta oryginalny musi obraz brakujący namalować. Tak powstaje dzieło sztuki, wynalazek. Nikifor namalował akwarele, jakich przed nim nie zrobił nikt.
Nikifor przejął dokładność portretów hellenistycznych, hieratyczność fresku bizantyńskiego, ascezę mnichów greckich, prostotę ruskich chłopów. Schematyczność rysunku twarzy, nieruchomość postaci, ich odosobnienie, ekspresja kosztem ładności, surowość gestów, jednoczasowość wielu motywów, perspektywa płaska, uproszczenie symboliki, obsesja refleksji są u Nikifora dziedzictwem malarstwa wschodniego.
Nikifora w kuchni pensjonatowej nie ma. Nie umieszczał siebie na tych obrazkach, by nie zdradzić dobroczynnych dziewcząt. Mistrz wchodził do kuchni szybko, wychodził niepostrzeżenie. Częstowanie żebraka w kuchni pensjonatowej mogło zakończyć się źle.
Życie Nikifora w Krynicy było jednostajne. Dzień podobny do dnia. Mistrz budził się ze snu nocnego na twardej ławie przy piecu albo z dala od pieca. Wstawał niechętnie, wychodził bez śniadania, szukał pierwszego posiłku w pensjonatach, malował na ulicy wśród śmiechów dzieci; jadł obiad, nieraz w postaci bułki, i wieczorem wracał do domu, gdzie liczył grosze, które wpadły do kapelusza. Niewiele niespodzianki, inności, rozrywki w miasteczku, gdzie wszyscy go znali i nikt nie lubił. Miał jedyną pociechę w podziwianiu własnej pracy, w rozmowach ze sobą, w obcowaniu z wszystkimi świętymi. Nie trzeba więc się dziwić, że Nikifor co parę miesięcy, może raz w roku, może dwa razy, wyjeżdżał z Krynicy. Wyjeżdżał… i szybko wracał.
Nikifor nie umiał pracować stojąc. Miał w Krynicy miejsca upatrzone, gdzie rozkładał atelier malarskie, gdzie mógł wygodnie żebrać. Żebrać nie można byle gdzie, wybrać musiał starannie dogodny punkt, w którym ludzie chętnie się zatrzymują, by sięgnąć do kieszeni.
Takie malarstwo było wytworem dwu kategorii ludzi, którzy spotkali się u marszandów, choć przychodzili z różnych okolic kultury. Z jednej strony byli to amatorzy, którzy mieli za mało talentu, aby robić dobre malarstwo naiwne. Świadomi braków rysunku, techniki malowania i przede wszystkim pomysłów, wiedzieli, że zginą, jeżeli sobie nie pomogą sprytem. Z braków zrobili cnotę. Właściciele galerii poradzili im, jak mają malować i co mają malować. Podobną rolę spełniają w Polsce sklepy z pamiątkami; Cepelia domaga się przeraźliwych „Chrystusów Frasobliwych”, które w ciągu niewielu lat zniszczyły doszczętnie rzeźbę ludową. Fałszywa sztukę naiwną robili też artyści z akademickim wykształceniem, znający doskonale sekrety malarstwa zawodowego. Znali oni także sekrety malarstwa naiwnego i sekrety imitacji. Zbyt słabi, aby robić dobre malarstwo „salonowe”, byli dość mocni, aby robić złe malarstwo naiwne. Robili je z powodzeniem. Znali gusta publiczności.
Nikifor był inny niż wszyscy. Dziś uważa się to za cnotę. Wtedy uznano to za grzech. Niczego podobnego dotąd nie widziano, takich obrazków dotąd nie wystawiano. Za dużo na nich było napisane, niezgrabnie, w obcym języku. Obrazki były połamane, na brudnych tekturkach, na zniszczonych papierach. Publiczność żąda obrazów na porządnym płótnie. Malowane były akwarelą; tłumaczono mi w Paryżu, że akwarel nikt tu nie zbiera, i proponowano kupno porządnych farb olejnych. Obrazki Nikifora były bardzo tanie. Na Zachodzie nie ceni się rzeczy, które kosztują niewiele. O powodzeniu galerii decydują ludzie bogaci, oni zaś nie chcą obrazów w cenie 10 dolarów. Pamiętajmy, że Nikifor sprzedawał je wtedy po kilka złotych. I wreszcie, obrazków Nikifora było dużo, nie mogłem zaprzeczyć ich liczebności. Do tego wszystkiego Nikifor w samej Polsce też nie był uznany. Pytano mnie w Paryżu o jego wystawy, o literaturę. Mogłem się powołać tylko na siebie. To nie wystarczało. Brakowało mi punktu oparcia w Paryżu.
Psychologowie i psychiatrzy próbowali badać normalność Nikifora. Stwierdzili, że jest nienormalny, ze ma inteligencję niższą, po prostu żadną. Nie reaguje na przeciętne podniety. Powtarzało się słowo debil.
… był nieślubny, kaleki, biedny, słaby i inny od otoczenia. I miał swoje dwie tajemnice. Obie zawierały się w słowie „Matejko”. Tajemnica urodzenia i tajemnica doskonałego malarstwa to dwie plagi biblijne Nikifora. Nieszczęścia, które potrafił zmienić w arkę zbawienia. Klęską była świadomość, że nie posiada ojca, że nie może mówić, że nie będzie pracować, że wszyscy nim gardzą, że przed ludźmi należy się strzec. Zbawieniem była pewność, że jest kimś innym, dużo lepszym. Nikifor, który w cerkwi czuł się jak w rodzinie, blisko ojca i matki, oglądał ikonostas, groźnego Chrystusa, łagodną Matkę Boską, brodatych świętych, uśmiechnięte święte, feretrony i obrazy z chórami aniołów, z kapelami archaniołów. I cud się dopełnił. Nikifor sam, powoli, aby stać się godnym ojca, miłym matce, aby spełnić przeznaczenie, zaczął malować. Malował długo, pracowicie, aż do ostatniego dnia. Malowanie, które wnet stało się znakomite, a u schyłku życia zostało ocenione, było ostatnim źródłem jego tragedii i jedynym sposobem ocalenia.
Zdarza się, że działa na tym samym obrazku wiele razy: Oto Nikifor „czterykroć obecny”. Wchodzi do kościoła drzwiami po stronie lewej, także z prawej; przemawia równocześnie od ołtarza i patrzy na kościół z góry, z balkonu umieszczonego w środku nawy głównej. Porządku strzeże pies. Mistrz maluje siebie chętnie pomiędzy świętymi, biskupami, ale nie gardzi pospolitymi śmiertelnikami. Zawsze jednak łatwy jest do rozpoznania.
„Są ludzie, którzy mają prawo powiedzieć, ze razem z nimi umrze cząstka świata. Taki był Nikifor. Z jego śmiercią odszedł w przeszłość fragment światowego malarstwa naiwnego, na oczach naszych umarł ostatni polski malarz ludowy. Niechże ta ziemia będzie mu lekka, niewiele zaważył na niej. Ale jego dzieło jest ciężkie: obrazy Nikifora będą świecić w muzeach jak drogie kamienie. Jego obrazy będą go strzec tak długo, jak długo istnieć będzie na ziemi zdolny do wzruszenia człowiek”. Tak żegnałem Nikifora na pogrzebie, gdy byłem przy nim po raz ostatni, 10 października roku 1968.