Pani w budce na A2, która pobiera opłatę (wcale niemałą), żadnego „Wesołych Świąt” ani nawet „Całujcie mnie”. Co było regułą na Boże Narodzenie. A przecież podnosząc szlaban mogłaby rzucić: „Alleluja i do przodu!”
Dzień zasadniczo upłynął za rodzinnym stołem w Resku (Zachodniopomorskie). Z nadmiaru gorliwości zjawiliśmy się jako pierwsi (z Poznania, 350 km!). Żeby nie ambarasować gospodarzy, którzy przygotowywali uroczyste śniadanie, odczekaliśmy do umówionej godziny na leśnym parkingu. Ale słowiki nad ranem w Poznaniu nadawały głośniej.:
W Resku o świcie musieliśmy się za to zatrzymać w bocznej uliczce, którą przejeżdżaliśmy, by pewien nieznany nam kot mógł spokojnie dokończyć miłosne zbliżenie z partnerką, co niebacznie zainicjował na środku drogi komunalnej.
A potem to już z górki. Raz, że Pan zmartwychwstał, a dwa, że nalewka ze śliwek z działki gospodarzy była wyborna (ponoć, bo oczywiście nie kosztowałem) oraz „delicious”, jak oceniła jedna z uczestniczek biesiady, lekarka z zawodu. Cóż, musiałem przyjąć na wiarę…
Atmosfera była również wyborna/delicious i sam się chętnie włączyłem przypominając (pewnie jak zwykle od czapy) rosyjskie przysłowie, przywołane ostatnio przez red. Andrzeja Niczyperowicza (Głos Wielkopolski): „Płochomu dansioru jajca mieszajut”.
Odsłuchane w samochodzie. Stanisław Antoni Wotowski „Niebezpieczna kochanka”. Przedwojenny gazetowiec (powieść w odcinkach) naszego ulubionego chałturnika. Tzw. Kryminał salonowy. Toczy się w podwarszawskim dworku pewnego bogacza. Sprężyna intrygi – piękna i niebezpieczna femme fatale. Autor musiał cierpieć na wysoki niedobór gotówki, bo ciągnął historię za włosy z odcinka na odcinek. Kobieta-detektyw nazywa się tu już bardzo przyszłościowo: „detektywka”.:
Klimat się ociepla, słowiki już w Poznaniu.
To są tzw. poznańskie słowiki. Można ich słuchać w całej Polsce, a nawet za granicą.
Od pewnego czasu je odróżniam. Urzeka mnie śpiew tych pierzastych.