Rankiem widzimy na tramwajach chorągiewki w kolorach biało-niebieskich. Dorota: „- Co to? Flagi Izraela?” Okazuje się, że to barwy Lecha Poznań, wywieszone w którąś tam rocznicę powstania klubu piłkarskiego. A z tym Izraelem to jak kulą w płot, bo niedawno klub miał spore nieprzyjemności z powodu antysemickich okrzyków na trybunach.
Czytam: „Jesienią rozpoczną się kursy dla członków parafialnych rad duszpasterskich z całej Polski. Celem kursu jest przygotowanie członków parafialnych rad duszpasterskich do świadomego i aktywnego udziału w życiu parafii.” Jak już nawet członkom rad parafialnych trzeba robić kursy „świadomego i aktywnego udziału w życiu parafii”, to znaczy, że nadciąga Armagedon.
Z moich stron. Siostry Benedyktynki z jarosławskiego Opactwa zapraszają wszystkich chętnych na kolejne rekolekcje. Dotyczą tym razem VI przykazania (Nie cudzołóż). Z tym akurat w moim mieście nigdy nie było problemów. Znaczy z cudzołożeniem, nie z przykazaniem. Ale siostry benedyktynki ostrzegają: „Liczba miejsc ograniczona!!!”
Ze smutkiem czytam, że pałac w Rogalinie pod Poznaniem ma być zamknięty dla turystów do końca roku. A przecież było tak w latach 90., że pisarz amerykański William Wharton – w Polsce nagle popularny do nieprzytomności – nawiedził Poznań. Przewieźli go bryczką po parku w Rogalinie. Chodzimy po alejkach i ten Wharton pyta, ale tak na boku: „- Niech mi pan powie, co tu się w Polsce dzieje? Owszem, moje ksiązki są czytane w różnych krajach, ale jakoś tak – umiarkowanie. A w Polsce to jest czyste szaleństwo. Ręka mnie boli od dawania autografów.” Akurat weszliśmy do galerii malarskiej w oficynie obok pałacu. Stanęliśmy przed ogromniachnym płótnem Matejki, że Dziewica Orleańska wjeżdża do Paryża, czy coś. Ogromne to, skłębione i nabzdyczone. Pytam pisarza: „- Rozumie pan coś z tego?” On: „Nothing at all”. Więc mówię mu: „- I tak w Polsce jest ze wszystkim.”