Archiwum miesiąca: grudzień 2019

Anna Kowalska „Dzienniki 1927 – 1969”

Anna Kowalska „Dzienniki 1927 – 1969”:

Pisarka była w centrum literackiego i prywatnego życia ówczesnych pisarzy, artystów, prominentów. Ale per saldo niewiele ciekawych rzeczy zauważyła.
Cytaty:

Łóżko – tratwa, na której co dzień wyjeżdżam na morze snów. Najbardziej tajemniczy sprzęt. Prześcieradła zastępują żagle. Człowiek oddaje się ryzyku, powierza się nocy. Nagi, bezbronny, ubezwładniony jedzie zdobywać miasta piękniejsze niż miasta włoskie, pieszczoty, bez których skazany jest żyć. Czasem we snach powraca zapomniany smak dzieciństwa, dziewczęctwa, jak wiatr z szerokich, pustych przestrzeni. Sen podwozi nas ku drogim zmarłym,

W gruncie jestem mało sophisticated – myślenie idzie daleko za myślami.

Marnuję dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Czytam beletrystykę, ale jako namiastkę życia, a nie dzieło sztuki.

Gdyby tak opisać, jak małżeństwo wygląda, byłaby to najbardziej ponura książka wzajemnego upodlenia i upośledzenia. Kobieta niemająca własnych pieniędzy, nawet jeśli jest obrażona przez męża, musi obrócić wszystko w żart, musi łasić się i wyżebrać kobiecością zgodę – inaczej nie ma życia.

Prawie w każdym małżeństwie kobieta podświadomie marzy o śmierci męża.

12 I [1941] […] Ela opowiada, że w IV Gimnazjum odbył się wieczorek, na którym chłopcy deklamowali jakiś ustęp z Mickiewicza32, który wypadł bardzo patriotycznie. Nazajutrz dyrektor przeszukał bibliotekę i wszystkich autorów polskich, a również klasyków niemieckich i leksykony kazał spalić na podwórzu. Uczniowie musieli przedzierać na pół duże książki, żeby się paliły. Niektórzy uczniowie starali się ocalić książki od zniszczenia i chowali do płaszczy, ale dyrektor zarządził rewizję. Jedna z uczennic, Żydówka, pionierka, doniosła o tym do rady pionierów i przyszła komisja, która indagowała uczniów przed dyrektorem.

Największą niespodzianką jest u bolszewików pogarda dla człowieka pracującego fizycznie. Wprawdzie pochodzenie robotnicze jest jedynie dozwolone, ale jak sam delikwent nie zdobył sobie lepszego zajęcia, to znaczy, że nie ma stosunków, sprytu, że jest źle notowany, jednym słowem podejrzany.

Utrata pół Polski, Katyń, Oświęcim, Majdanek – to straty wojenne, konieczne. Jest przecie wojna. To, że Niemcy miliony bolszewików wygubili – to dobrze, bo to bolszewicy. To, że bomby spadają na Niemcy, to dobrze, bo to Niemcy. Bomby na Londyn, to ich nauczy, tych Anglików itd. Przedziwna dobra wola.

Kiedy się idzie drogą, zdają się trzeszczeć kości i czaszki pod stopami. Tymczasem cukiernie są otwarte. Ludzie czekają na koniec wojny, aby żyć dalej tak jak przedtem. Nie czują się winni, nie gnębi ich to nieszczęście bez dna, tylu Bogu ducha winnych ludzi. Nie ma potrzeby odkupienia, donikąd się nikt nie dopielgrzymuje.

Dwanaście dni powstania. Najsilniejsze wrażenie to zawieszenie chorągwi na domu Dydyńskiego, odśpiewanie Roty po zdobyciu tego gmachu, śpiew wilgi o szóstej rano w chwili przerwy po ciężkiej strzelaninie, widok Mokotowa w łunach tego wieczoru, kiedy z działek wybierałam ziemię na barykadę, żółtoczerwone słońce widziane przez dymy pożarów jak przy zaćmieniu.

Zobaczyłam, jak bezlitosny jest człowiek stary, nasycony swoim życiem, a do tego artysta, u którego przeświadczenie o własnej wartości robi wrażenie obłędu. Pamiętam, jak M. powiedziała przy Jaworzyńskiej jednej nocy: „Jak oni mogli wywołać powstanie, a nic nie zrobić, żeby mnie ocalić”. Doznałam uczucia mdłości.

… Borejsza zawiózł Dąbrowską do Łodzi, gdzie jest gościem Nałkowskiej. Na to Przybosiowa: „No, czasy się zmieniły od 1940 roku. Inaczej wtedy Dąbrowska śpiewała”. Na Parandowskich wiadomość ta wywarła, można powiedzieć, piorunujące wrażenie. I nas wszystkich zasępiła, lewą część stołu zaś pokrzepiła na duchu. Na co Maryjka pojechała do tej „czołowej pisarki lewicowej”, która przede wszystkim jest starą kurwą? Wiadomość ta mocno mnie speszyła.