Archiwum miesiąca: grudzień 2016

Sztuka dla sztuki

Wszystkim, którzy tu zaglądają od Doroty i ode mnie: spokojnego 2017 roku! I proszę od razu nie mówić, że tak formułując życzenia działamy szyderczo, obłudnie i prowokacyjnie. Skąd! Naprawdę tego życzymy.

Warszawa stroi się na Sylwestra. Weźmy Pałac.:

Przed nim na ogromnej scenie próbował akurat zespół Kombi.:

Świętokrzyska.:

W Zachęcie multum wystaw. Oko głupieje, już nie wie, na co patrzeć. Przede wszystkim jednak na M.M. 2016.:


A potem to już sztuka w czystej postaci.:

Portal państwa Terlikowskich: „I stało się. Ubeckie emerytury obniżone. DZIĘKUJEMY za sprawiedliwość!” Tak państwo Terlikowscy wyobrażają sobie esbeków.:

Odsłuchane w drodze. Agata Christie „ABC”. Seryjny zabójca wyzywa na pojedynek Herculesa Poirota. Znajdują go. A Hercules odkrywa, że to wcale nie on. Kombinacja, która potem była używana wiele razy (choćby w filmie).:


Jeszcze w drodze A. Christie „Niespodziewany gość”. Kiedyś czytałem, ale – jak zwykle – zapomniałem, kto zabił. Dobre do teatru – wszystko rozgrywa się w jednym pokoju.:

Radio Merkury, Bigbit nazwiska

Drodzy Państwo,
Nie lubimy tego, niezręczne to jest, nietaktowne, ale ktoś to robić musi. Zabawimy się dziś w personalnego w naszym zakładzie pracy chronionej, jakim jest polski bigbit i sprawdzamy personalia.

Bo z tymi nazwiskami to nigdy nic się nie zgadzało. Czesław, a inni podają, ze Juliusz Wydrzycki, sam dobrze wiedział, że nazwisko Wydrzycki nie nadaje się na afisze, zwłaszcza, gdy Wydrzycki się wydziera. Więc Franek Walicki, dziadek polskiego bigbitu, poradził, by Czesiek wziął sobie pseudonim estradowy ze swoich stron. – Co tam u was takiego bardziej znanego” – spytał piosenkarza. – U nas? Chyba tylko Niemen – odpowiedział Czesław i tak już zostało.

A weźmy takiego wokalistę rzeszowskiego zespołu Blackout, który zadebiutował w 1965 roku w tamtejszym Klubie Łącznościowca, wokalistę nazwiskiem Stanisław Guzek. Ten Guzek też nie bardzo nadawał się na afisz i dlatego Stanisław Guzek został szybko Stanem Borysem. Tak nawiasem. Robiłem kiedyś wywiad z Czesławem Niemenem, pamiętam siedzimy w barku hotelu Europejskiego w Warszawie, rozmawiamy i pan Czesław nagle się – jak mawia młodzież – zawiesił. Chwilę milczał, po czym rzekł: „- Wie pan, w PRL-u, tak naprawdę, to tylko dwóch muzyków było prześladowanych – Stan Borys i ja”. Gdyby nie to, że ten tekst słyszałem na własne uszy, nigdy bym nie uwierzył, gdyby ktoś mi powiedział, że Niemen mówi takie rzeczy.

Rodowicz też jest z domu Maria, ale u nas Maria kojarzy się z Konopnicką, a piosenkarka wolała, żeby jej imię kojarzyło się nie z tuzinkową poetką, lecz z miłością życia naszego poety narodowego, Adama M., Marylą Wereszczakówną, więc Rodowicz została Marylą. Nawet jak śpiewa: „Małgośka mówią mi”.

Niegdyś bardzo poważna konkurentka Maryli Rodowicz, Urszula Sipińska, była stałą bywalczynią studia, z którego teraz do Państwa mówię, studia – jak się to wtedy nazywało – rozgłośni poznańskiej Polskiego Radia, gdzie stawała do piosenkarskich pojedynków z inną gwiazdą, Anna Szmeterling, która do Radia na Berwińskiego miała ze trzysta metrów, bo mieszkała na Matejki, dziś na kamienicy jest stosowna tablica pamiątkowa. Tylko, że Anna nie zrobiła kariery pod nazwiskiem Szmeterling, lecz wręcz przeciwnie, pod nazwiskiem Jantar.

Tadeusz Woźniak – ten od „purpurowego zegarmistrza światła”  miał nazwisko pechowe, bo kiedy Woźniak próbował wejść do show-bizu, publiczność dobrze pamiętała jeszcze piosenkarza Tadeusza Woźniakowskiego. Tego od refrenu: „Mój koń, mój koń, mój koń polubił siana woń”. Więc jak Tadeusz Woźniak startował z warszawskim zespołem Dzikusy – kto go jeszcze pamięta?- to nie  śpiewał jako Tadeusz Woźniak, lecz jako Daniel Dan. I dopiero po kilku latach oznajmił publiczności, jak się nazywa naprawdę.

W listopadzie 1969 roku na Młodzieżowym Festiwalu Muzycznym w Kaliszu pozwoliła się zauważyć śpiewająca panienka nazwiskiem Basia Trzetrzelewska, potem w jednym ze składów Alibabek, potem w pierwszym składzie Perfektu Zbigniewa Hołdysa, potem w grupie Matt Bianco, wreszcie w Stanach i solo, ale już niekoniecznie jako Trzetrzelewska – choć Basia nazwiska się tam nie wstydzi i wyraźnie wymienia je w nagraniach – po prostu jako Basia, co oni tam nie wymawiają Basia, lecz Bejżja jak Asia.

Z kolei Halina Frąckowiak jak zaczynała, czyli jak na  II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie śpiewała „I’m Sorry” z repertuaru Brendy Lee, to śpiewała grzecznie jako Halina Frąckowiak. Potem jak śpiewała z  Czerwono-Czarnymi, Taktami, Tonami i poznańskimi Tarpanami, to też dawała głos jako Frąckowiak. Ale jak związała się z grupą Drumlersi, to już nie nazywała się Frąckowak, tylko wręcz przeciwnie – Sonia Sulin. A potem rozstała się z grupą Drumlersi – oni rzeczywiście mieli w składzie instrumentalnym drumle, które fachowo nazywają się idiofonem szarpanym, nie licząc liry korbowej, przy elektrycznych gitarach naturalnie, w sumie niezły odlot. Więc kiedy Sonia Sulin rozstała się z ta lirą korbową śpiewała już grzecznie z powrotem pod nazwiskiem Halina Frąckowiak i tak zostało do dziś.

Że Jerzy Połomski wcale nie jest Połomski, to już się i mówić nie chce. Połomski jest z domu Pająk, ale to nie nadawało się na afisz, bla, bla, bla.

Z nazwami zespołów też bywało kapryśnie. Czerwone Gitary nazwały się „Czerwone”, bo pierwsze gitary elektryczne, jakie mieli na wyposażeniu, były akurat czerwone i po Niebiesko-Czarnych i Czerwono-Czarnych nastała moda, by mieć w nazwie jakiś kolor. Ale potem to już wcale gitar na czerwono nie malowali.

Tak nawiasem – Czerwone Gitary swój pierwszy koncert dały w styczniu 1965 roku w sopockim Grand Hotelu. Skład zespołu podano na afiszu, gdzie stało:  Kossela, Klenczon, Dornowski, Zomerski – to nazwiska znane, ale afisz wymieniał też perkusistę Jerzego Gereta i wokalistę Roberta Marczaka? Kto zacz? Otóż byli to Jerzy Skrzypczyk i Seweryn Krajewski, którzy w ten sposób ukrywali się przed ciałem pedagogicznym własnych szkół średnich, które to ciała wydały im imienny, stanowczy i całkowity zakaz występowania w zespołach „mocnego uderzenia”.

Z kolei jak śpiewający konferansjer Niebiesko-Czarnych, Piotr Janczerski, zakładał własny zespół, zupełnie nie miał pomysłu na nazwę. Początkowo nie było wielkiego problemu, bo było ich dwóch – ten Janczerski i pewien amator z Katowic nazwiskiem Jerzy Grunwald.  Ale jak dokooptowano resztę składu, to już trzeba było coś z tym zrobić i telewidzowie w trakcie programu Giełda Piosenki podsunęli nazwę No To Co. I tak już zostało. Z tym, że jak zespół No To Co nadawał swoje piosenki w słynnym radiu Luxemburg, to występował tam nie jako No To Co, lecz jako grupa from Poland o nazwie So What.

Ale czy to takie istotne, że ktoś dobiera sobie nowe nazwisko? Jeżeli tylko ładnie gra i śpiewa. Chciałoby się powiedzieć: No to co. Po angielsku: So what?

Raz w roku w Skiroławkach

Dziś była pielgrzymka do Jerzwałdu. Z powodu, że tu żył i tworzył Zbigniew Nienacki. Domek poniemiecki, ale pięknie położony nad jeziorem.:

Na fasadzie stosowna tablica pamiątkowa. I to wszystko, co po autorze „Pana Samochodzika…” pozostało na miejscu powstania.:

Cmentarz. Na mogile zapalam światełko.:

Cmentarz jest wyraźnie podzielony – na tych co umarli nim ludność została tu wymieniona w skali 1: 1 i na tych, którzy tu umarli „przybywszy”.:

Wcześniej oczywiście Gietrzwałd.:

W Morągu wpadamy do Muzeum. Jest około 2 pm. – z miejsca zapraszają nas na koncert o 17.00. Bo jest darmowy. Państwo nie precyzują, o jaką muzykę chodzi, kto występuje. Koncert jest koncert. Promocja! Mówię grzecznie, że jak jest darmowy, to chętnie zostalibyśmy nawet na szałamaje, ale – do piątej?!

W Muzeum – poza wszystkim – jest czasowa ekspozycja plakatu filmowego. Bardziej interesująca niż ta, którą nie tak dawno oglądaliśmy w Muzeum Plakatu w Wilanowie. Niestety, wszystko za szkłem i fatalne oświetlenie. Ale nie szkodzi. Same perełki.

Radio Merkury, piątek 30 grudnia 2016

Mili Państwo,
Dziś uroczyście obchodzimy Międzynarodowy Przedostatni Dzień Roku, a lokalnie jest to także Dzień Serka Wiejskiego,  serki miejskie tego dnia mówią pass. A jutro, 31-go, proszę nie zapominać, jak Państwo będą wkładać kreacje sylwestrowe, jutro jest Międzynarodowy Dzień Bez Bielizny.

Trawersem przez Wielkopolskę. W Boruszynie odbył się Gminny Konkurs Głośnego Czytania. Początkowo sądziłem, że w konkursie chodzi o to, by wyłonić tego, kto będzie czytał najgłośniej, ale okazało się, że nie. Że chodzi o tego, który będzie czytał najładniej. To zrezygnowałem. Czytam z portalu Szamotuły 24: „Gimnazjum nr 1 im. Powstańców Wielkopolskich w Szamotułach obchodzi święto swojego Patrona”. Rozumiem, że ten patron to powstańcy, czyli tak zwany patron zbiorowy, zwany też patronem mnogim. Uroczystość była patriotyczna i okazała. Cytuję: „Zatańczony polonez przez uczniów gimnazjum był symbolem nadziei na wolność naszego narodu”. Cóż, ja też żywię niezłomną nadzieję, że nasz naród kiedyś wreszcie będzie wolny.

W ślad za tym porada z pisma „Kobieta Wielkopolska: dwutygodnik”, rok 1937, rubryka „Co głosi moda…”,  cytuję: „Panujące w materiałach kolory modne są naturalnie i w dziedzinie kapeluszy. Nowość, którą wiele pań przyjmie z zadowoleniem, to zmierzch przesadnej mody piórek, choć wysokie główki ciągle jeszcze przeważają”. Tak, w dziedzinie mody damskiej coś mi się wydaje, że w tegorocznym karnawale przeważają główki niskie.

A jak się już rozdokazywaliśmy w kwestii mody damskiej, to rubryka Porady babuni: „Zmechaconemu swetrowi przywrócimy pierwotny wygląd, jeśli potrzemy go – w jedną stronę – kawałkiem drobnoziarnistego papieru ściernego”, koniec cytatu. Rada bezcenna, ale bardzo proszę ostrożnie, bo ja swój zmechacony sweter potraktowałem papierem ściernym zbyt gorliwie i teraz tego swetra już w ogóle nie ma. Starł się, biedaczek całkiem. I teraz nawet nie wiem, czy nie ma swetra zmechaconego czy nie.

I porada babuni dla panów, specjalnie na poranek po zabawie sylwestrowej: „Jeżeli rano nasze oczy są opuchnięte, szybko nałóżmy na nie plasterki surowego ziemniaka. Po opuchlinie nie będzie śladu. Sam próbowałem i zaręczam, że kuracja jest skuteczna, choć kosztowna. Bo na to, by mi z oczu zeszła poranna opuchlizna, potrzebowałem aż dwa worki ziemniaków, a ziemniaki w tym roku strasznie poszły w górę”.

I żeby nie było tak strasznie przyziemnie, kropla poezji wielkopolskiej:
A może wew sklepie kłeryszek ci kupię,
Żebyś nie brawyndziuł, bydziesz mymloł w sznupie.
Zawinę cię w becik i dóm ci gruchowkę,
Wsadze do wózyka, wystawię na trowkę.

Wprawdzie nie bardzo wiadomo, o czym to, ale – trzeba przyznać – ładne –
Wiesław Kot

Holy Warmia

Najpierw wieści wstrząsające: „Czytelnicy tygodnika „wSieci” wraz z kapitułą, w skład której weszli redaktorzy naczelni i publicyści tytułów wydawanych przez Grupę Medialną Fratria wskazali, że tytuł Człowieka Wolności Tygodnika „wSieci” 2016 roku, otrzyma prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński”. I zaraz biegną komentarze: „Negatywne opinie wynikają z barku wiedzy na temat Pana Jarosława”; „Pan Kaczyński jest wielkim patriotą a wy którzy Go oczerniacie jesteście kolaborantami i zdrajcami własnej ojczyzny, ogarnijcie sie dopóki jest na to jeszcze czas”; „Pan Premier Jarosław Kaczyński Wielki Polak, Wielki Mąź Stanu. Pozostanie na zawsze w Historii Polski”.:

W tygodniku Przegląd o najnowszym nazewnictwie kulinarnym.:

Ale to nie mąci strumienia dyskusji politycznej. „Nie wiem czy opozycja zdaje sobie sprawę, ale chciała zablokować głosowanie nad budżetem, który da 500+. I myślę, że to jest dla nich strzał w kolano — mówiła Weronika Zaguła”. Internauta:  „Pani Weroniko, strzał jest w stopę, jest także strzał z kolana vide Winnetou i Old Shatterhand. Kobiety nie muszą się na tym znać”.

Niewdzięczny los zagnał na Świętą Warmię. Tak więcej północną. W Dobrym Mieście szaleje nazewnictwo usług. I wszystkiego.:

Gdzieś po drodze. Dorota twierdzi, że jak by sprzedała wszystkie rogi, jakie mi przyprawiła, bylibyśmy Rockefellerami.:

W zamku w Lidzbarku Warmińskim. Gdyby nie to bezcenne płótno Jonasza Sterna, nie byłoby po co tam zaglądać.:


Stoczek Klasztorny, miejsce internowania Prymasa Tysiąclecia. Obok „celi prymasa” taki obraz. To dość interesujące, bo prezydent Bierut w tym samym czasie też lubi się fotografować w otoczeniu dzieci (Polska Kronika Filmowa czytana przez Andrzeja Łapickiego!). Dziś raczej nie chciałby być portretowany z dziewczynką na kolanach. Ale nie z powodów politycznych.: