Archiwum miesiąca: listopad 2016

Radio Merkury, Rock w RWPG

Drodzy Państwo,
Przed tygodniem powiedzieliśmy dwa słowa o rockandrollu w Związku Radzieckim i Czechosłowacji, żeby osłabić wrażenie, iż cały ten ówczesny łomot to Stonesi, Beatlesi i Czerwone Gitary. Bo weźmy taką Bułgarię. Tam pierwszy zespół bitowy o nazwie Bandaracite powstał już w roku 1963 i śpiewał hity Presleya i Cliffa Richarda. Co ważne – w języku oryginału. A ponieważ muzycy tego języka nie znali wcale, więc zawsze przed występem informowali słuchaczy, że teraz będzie po angielsku. No i konkurencja wyrosła im już po czterech latach, bo wtedy powstał w Bułgarii drugi zespół bitowy, któremu radiosłuchacze nadali nazwę Szturcite, żeby łatwiej było zapamiętać. Zespół Szturcite nie pogrywał czysto z zespołem Bandaracite, ponieważ nabył jedyny wtedy w Bułgarii wzmacniacz stuwatowy. I na tym się właśnie przejechał, ponieważ wszystkie większe miasta Bułgarii wydały zakaz koncertowania dla Szturcite, jako że koncerty przy wzmacniaczu stuwatowym mocno demoralizowały młodzież. A zespół Barandacite też niewiele na tym zakazie skorzystał, bo muzyków pobrali do wojska i w Bułgarii nastała cisza na następne dziesięć lat.
W bratniej Rumunii też trudno było stwierdzić przejawy szaleństwa na tle rokandrolla. Wprawdzie pierwsza grupa mocnego uderzenia o nazwie Sincron powstała już w roku 1964, ale w repertuarze, który nazywała rockowym, miała takie piosenki jak La Cucaracha czy song Edith Piaf Je Ne regrette rien. No i ruszyła lawina, której nie sposób było zatrzymać. Na pierwszy Festiwal Zespołów Rockowych zorganizowany w Bukareszcie w 1971 roku zgłosiło się już osiem grup. A czujna rumuńska wytwórnia płytowa Electrorecord już w pięć lat później zebrała i wydała niemal cały dorobek rumuńskiego rockandrolla na trzech płytach długogrających. Ta pomnikowa edycja nie odbiła się u nas szerszym echem, choć w radiu była i ciągle jest grana uparcie pewna rumuńska melodia. Utwór  Henry’ego Malineau zatytułowana „Marynika”. Chór Czejanda śpiewał:
Kogut zapiał sobie i obudził kurki,
Konik grzebie nóżką, pusto w żłobie ma,
Słonko już wyjrzało zza różowej chmurki
Krówka ryczy głośno, zaraz mleczko da.
Marynika! Marynika!
Nawet oka nie odmyka.
Miłe, ale rock to raczej nie jest. Chyba, że rumuński
Z kolei na bratnich Węgrzech rock and roll miał się podobnie jak w bratniej Polsce. Weźmy chronologię. Pierwszy węgierski zespół betaowy o nazwie Bergendy powstał w 1958 roku, pierwszy polski o nazwie Rhytm And Blues w roku 1959. Węgierski Iles w roku 1960, w tym samym, co Czerwono-Czarni, węgierskie Metro w roku 1961, nasi Niebiesko-Czarni w 1962. Węgierska Omega to rok 1963, Czerwone Gitary – 1965. Najwcześniej rockandrolla grywano w weekendy w niewielkich budapesztańskich klubach, z tym, że zawsze jeden balowicz musiał stać na czatach i jak zbliżał się ktoś podejrzany, to publiczność na parkiecie kończyła z twistem i podrygami i błyskawicznie przerzucała się na tango, ponieważ rock był – cytuję tamtejszą prasę – „muzyką wariacką i chorą”. Nieco luźniej zrobiło się latem roku 1963 kawałek od Budapesztu, nad Balatonem, konkretnie w ogródku jednej z restauracji w miejscowości Balatonboglar, gdzie grupka entuzjastów popijała wino, zagryzała papryką i gibała się do łomotu grupy o nazwie Atlantis. Nikt z czynników nie zauważył, nikt nie doniósł, więc Atlantis wykonał „Please, Please Me” czy „She Loves You”, choć muzycy po latach przyznali, że gdyby Paul czy  John usłyszeli te kawałki, z pewnością nie rozpoznaliby w nich własnych kompozycji. Nie szkodzi, bo gdy muzycy wracali znad Balatonu do Budapesztu, wyprzedzała ich już wieść, że narodzili się węgierscy Beatlesi. Liczba tych Beatlesów rosła, choć, niestety beatlesi węgierscy wykonywali głownie kawałki Beatlesów angielskich, a jak dokładali coś od siebie, to był to na przykład „Taniec z szablami” Arama Chaczaturiama, „Błękitna rapsodia” George’a Gershwina czy „Koncert Fortepianowy nr1. b-moll” Piotra Czajkowskiego. Można próbować sobie wyobrazić, jak te dzieła symfoniczne brzmiały w opracowaniu na trzy gitary i perkusję, zwłaszcza, że młodzi muzycy znali po pięć chwytów gitarowych na krzyż. Węgierską osobliwością były śpiewające panie, które towarzyszyły bigbitowcom. Taka Zsuzsa Koncz szła jak burza przez festiwale całej Europy, a z licznych jej sukcesów niech mi będzie wolno wymienić dwukrotne zdobycie nagrody za najwyższą ilość sprzedanych na Węgrzech płyt, nagrody o nazwie Cętkowany Lew Pepity, węgierskiej odpowiedniczki nagrody Grammy. Na jednym ze szkolnych wieczorków tanecznych odkryto drugą perłę wegierskiej wokalistyki rockowej, Sarlotnę Zalatnay, która śpiewała jak Janis Joplin, tylko jeszcze bardziej. I nawet  przychylni jej recenzenci pisali, że Sarlotna Zalatnay na estradzie prezentuje się jak Janis Joplin w trakcie silnego przedawkowania. Trzecia znakomitość, zwana gwiazdą Egeru, to Kati Kovacs. Pamiętam, że jak ta pani występowała w Sopocie, to jeden z konferansjerów uparcie zapowiadał ja jako Kati Kovacs, a drugi równie uparcie jako Koti Kovacs i za nic nie potrafili uzgodnić wersji. Ale ponieważ KatiKoti to jednak skrót od imienia Katalin, więc pewnie jednak Kati. W każdym razie miss Kovacs zaczęła romans z muzyką od studiów na wydziale Jazzu Wyższej Szkoły Muzycznej im. Beli Bartoka w Budapeszcie, ale wytrwała tam tylko rok. I zaraz na rocka się przerzuciła. Jak już swoje wykrzyczała choćby z grupą Lokomotiv GT, to zapragnęła, jak sama mówiła, śpiewać jak Barbra Streissand”. Krytyka jednak studziła te zapały oceniając, że smak muzyczny i możliwości wykonawcze pozwalają pannie Kati zostać najwyżej krewną Shirley Bassey, a i to bardzo daleką krewną. O węgierskim rocku można by bez końca, ale zakończmy tym, co konieczne. Otóż za nieformalny hymn Krajów Demokraji Ludowej, Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej i Układu Warszawskiego do dziś uchodzi jak najsłuszniej piosenka węgierska pod tytułem, proszę wybaczyć mój węgierski, „Gyongyhaju lany”, po naszemu „Dziewczyna o perłowych włosach”. W Polsce jest ona nadawana prawie tak często, jak inna piosenka węgierska, kompozycja Imre Garaja, której refren brzmi:
„Wio, koniku, a jak się postarasz, na kolację zajedziemy akurat”.

radiomerkury

Osmętnica

Nareszcie las! I to jeszcze we mgle, co liczy się potrójnie.:

c1

c2

c3c4

c5

Dziś też odbyło się uroczyste pożegnanie z trampkami (niezmiernie cenię płócienne obuwie), w których przeszedłem nie mniej niż jak z Poznania do Białegostoku.:

c6

Na moją pocztę przyszła jakże kusząca oferta z ozdobną grafiką:

c7

Szanowny Pan Wiesław Kot
mamy przyjemność poinformować, iż w dniu 28.11.2016 r. ukaże się 2. wydanie „Encyklopedii Osobistości Rzeczypospolitej Polskiej”. Publikacja obejmie również Państwa biografię, ponieważ naszym zdaniem Państwa osiągnięcia stanowią wzór do naśladowania dla naszego społeczeństwa.
Ustaliliśmy jednakże, iż nie został przez Państwa zarezerwowany osobisty egzemplarz encyklopedii, w związku z tym przygotowaliśmy dla Państwa specjalną ofertę. Otrzymają Państwo od nas ekskluzywne wydanie oprawione w skórę ze złoconym brzegiem wraz osobistą dedykacją za jedyne 1047,00 PLN (zamiast 2 019,00 PLN)! Wydanie płóciennie otrzymają Państwo za jedyne 697,00 PLN (zamiast 1 345,00 PLN)!

Gdyby Encyklopedia była do nabycia w cenie piwa, też bym się nie zdecydował, bo piwo cenię sobie jednak bardziej.

Życie publiczne. Pani premier Szydło: „Dotrzymaliśmy słowa, wywiązaliśmy się ze zobowiązań. Służymy zwykłym Polakom, obywatelom, a nie zapatrzonym w siebie elitom”. No tak, ale nie tak dawno pani premier oznajmiła na Podkarpaciu, ze teraz zwykli ludzie są elitą. A może są jakieś dwie? Ta warszawska, zapatrzona w siebie, i ta podkarpacka, otwarta na świat i ludzi?

Tygodnik Nie: „Do dwóch egzemplarzy spadła liczba prenumerat „Gazety Wyborczej” w Kancelarii Premiera. Właściwie po co więcej zimą, kiedy much nie ma?

Z okazji 25-lecia „Super Expressu” piosenkarka Doda zaśpiewała dla prezydenta Dudy. Pan prezydent to ma życie: jednego dnia spotkanie z Jezusem Królem, a następnego z Królową Dorotą Rabczewską”.

Tygodnik Polityka: „Prezydent podpisał nominacje generalskie. Widać, że Macierewicz stawia na młodych”. Taki trzydziestoletni generał to jest coś: rzutki, wyrywny, jak trzeba, to pierwszy porwie się z okopów na wroga.

Niezależna.pl. Internauta analizuje przemówienie prezydenta do młodych: „Ciekawe stwierdzenie PAD, nie chodzi o to aby młodzi widzieli dla siebie w Polsce szanse rozwoju , tylko aby przestali mówić , że nie ma dla nich szansy w Polsce. Interesujący wywód logiczny”.

I jeszcze o przemówieniu prezydenta na temat reformy oświaty. „Gomułka w swoim czasie mawiał : >Przed wojną nauczyciele nie mieli nic , a teraz maja pięć razy tyle…<„

Głos z mojego miasta rodzinnego. Dotyczy elity z Podkarpacia:
„Burmistrz Waldemar Paluch i osoby odpowiedzialne za jarosławską oświatę w liście do minister edukacji skrytykowali planowaną reformę.  – Przygotowywana przez rząd w pośpiechu reforma mająca wg państwa opinii ulepszyć system szkolnictwa, tak naprawdę nie znajduje żadnej faktycznej przyczyny, racjonalnych argumentów, ani też żadnego uzasadnienia w rzeczywistości – czytamy w liście otwartym do minister Anny Zalewskiej”.

Doniesienie natychmiast zostało skomentowane głosem innego przedstawiciela miejscowych elit: „MARNOTRAWSTWO TO TERMIN OKREŚLAJĄCY DALSZE SPRAWOWANIE FUNKCJI BURMISTRZA PRZEZ SPRZEDAWCE BUTÓW Z HALI nie robi nic i nic nie zrobi tylko pajacuje z postkomuną i cepami z radymna”. Zwracam uwagę na pojęcie „cep z Radymna”. Radymno to małe miasteczko nieopodal Jarosławia. Mieszkańcy Jarosławia mają nadzieję, że w Radymnie mieszkają jeszcze głupsi niż oni sami.